Author
|
Comment
|
Don Ash
2001-08-28 05:24:06
|
Opowiesci przy kielichu
Don Ash, ziewnął. Towarzysze siedzący przy jego stole mysleli, że usnie, ale on zaczął mówić. - Opowiem wam o moim przodku. Dawno to było, sto pięćdziesiąt siedem lat temu. Ludzie są dzis karłami w porównaniu z ludzmi którzy wtedy żyli na swiecie. Jedynie w Krewlod znajdą się godni im dorównać. Przodek mój zwał się zas, ni pomnę już, zwał się... aha! Veymir de Zort i był generałem w armii Króla, Krewlod (ech kto pamięta czasy kiedy w Krewlod rządził król...). A było to tak:
Podniósł powieki. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Gładkie, kamienne ściany i małe drzwiczki z kratką. Momentalnie stanęły mu w oczach wydarzenia poprzednich dni. On, Veymir de Zort został wysłany z małym oddziałkiem na zwiad w stronę bagien, w południowej części Królestwa Krewlod. Kilkunastu doświadczonych barbarzyńców prowadziło wraz z nim tę ekspedycję. Niestety nad granicą bagien napadły ich siły zbuntowanego przeciw królowi klanu. Jego oddział stanowili sami doświadczeni wojownicy, ale jak mawiają prawdziwi magowie z północy: nec Hercules contra plures. Ogłuszony uderzeniem pałki, dostał się do niewoli, a wraz z nim piąta część skautów, czyli około dwudziestu ludzi. Teraz zastanawiał się co ma uczynić: był bez broni, drzwi wyglądały na zbyt masywne do wyważenia. Podszedł do nich, wyjrzał przez kratkę. Zobaczył rząd drzwi do innych cel i strażnika - ogra. Pomyślał sobie " Może uda mi się przywieść tę głupią bestię na hak". Było to niezbyt bezpieczne przedsięwzięcie, gdyż ogr, aczkolwiek nie grzeszący lotnością umysłu, dzierżył w muskularnych ramionach, potężną maczugę, nabijaną kolcami. Postanowił jednak spróbować. - Hej, mości strażniku- zawołał, przypuszczając, iż ogr, jako żołnierz musi znać mowę jego kraju. Jego podejrzenia okazały się słuszne. - Czego?- warknął groźnie acz powoli stwór. - Podejdź no tu, mam ci coś do powiedzenia. Tępak! Bez wahania otworzył drzwi i wszedł. Nagle na jego kark spadł potężny cios pięści. Po chwili jakaś siła wyrwała mu pałę z ręki. Po chwili leżał z roztrzaskaną czaszką na podłodze. Veymir zaś zabrawszy mu klucze począł uwalniać innych więźniów. Okazało się że w tych celach oprócz jego ludzi, znajdował się jeden rycerz ze wschodu, trzech jego przybocznych oraz lancknecht z armii królewskiej. Po chwili uzbroili się w broń wiszącą po ścianach. Veymir, objąwszy dowództwo ruszył na czele gromadki w stronę końca korytarza. Wyszli szybko w następny i nagle zdębieli. Przed nimi stała grupa goblinów licząca około trzydziestu głów. Poczęli nawoływać w swym języku i nagle ruszyli z furią do ataku. Jednak Veymir, nieulękły barbarzyńca, nie stropił się tym. Począł wymachiwać maczugą na wszystkie strony, tak, że gobliny nie mogły się zbliżyć, a ich krzywe szable i pałki nabijane kolcami były za krótkie by ich dosięgnąć. Wtem podkomendni Veymira podążyli za przykładem wodza. Gobliny marły druzgotane ostrzami mieczy, toporów skłute kopiami. Przywódca goblinów miał przy sobie klucze od kolejnych cel, w skutek czego oddział powiększył się o dwudziestu najemników w służbie króla, trzech ludzi uwięzionych za długi karciane i trzech łuczników królewskich. Pobiegli szybko w stronę końca korytarza. Czas miał teraz stanowić o ich przetrwaniu. Jeśli siły lorda Ackharna, zaatakują ich tu w tych korytarzach, nie będą mieli szans na przeżycie. Jeśli wydostaną się poza zamek, na step, umkną z pewnością. Szczęście jednak opuściło ich w następnej chwili. Do sali którą przed chwilą przebiegli wtoczyło się siedem olbrzymich stworów, w których wprawne oczy Veymira rozpoznały Behemoty. Zaś w przeciwległym końcu korytarza zaroiło się od orków z kuszami, toporami i pałkami kolczatymi. W pierwszej chwili barbarzyńca stracił głowę, lecz trwało to krócej niż mgnienie oka. Postanowił za wszelką cenę przebić się przez orków. Sformował ludzi w klin i ruszył pełnym pędem na stwory, nie zważając na ryk Behemotów podążających za nimi. Uderzył na orków i stała się rzecz straszna: ciężkozbrojni orkowie z miejsca odbili atak. Rozpoczęła się rzeź na śmierć i życie. W tym samym czasie Veymir który został trochę z tyłu wsłuchiwał się z rosnącą obawą w ryk potworów coraz bliżej nacierających. W jednym momencie doznał olśnienia: czary! Dziesięć lat temu, zaprzyjaźnił się z pewnym magiem siedzącym u niego w niewoli. Ten wyuczył go kilku czarów: spowolnienia, błyskawic i szału. Niby niegodnym było dla Barbarzyńcy używać magii, ale on był gruncie rzeczy magiem bitewnym, a sytuacja wymagała tego. Wytężył więc wolę i wyskandował zaklęcie spowolnienia. Brak efektu. Spróbował z błyskawicą. Znów nic. Spocił się lekko. Skupił całą swoją siłę i wypowiedział grzmiącym głosem zaklęcie. Nagle błysnęło, a w miejscu gdzie walczyła jego gromadka, usłyszał głośniejszy wrzask, w którym zabrzmiał jakby triumf. Postanowił zająć się Behemotami. Po kolejnym zaklęciu ich ruch stały się powolne lecz nadal ciągnęły w jego stronę. Uderzył błyskawicą w pierwszego. Dostał, ale nadal szedł. Po drugiej wyraźnie się zachwiał, ale Veymir był już bardzo wyczerpany. Wtem nadciągnęli jego żołnierze. Zdziesiątkowani jednak ochoczo rzucili się na Behemoty, gdyż Szał jeszcze nie ustał do końca. Natarli z furią jednak mimo tego iż jeden z Behemotów padł od razu reszta poczęła ich tłamsić pazurami. I wtedy Veymir przypomniał sobie słowa maga: "Nauczę cię też jednego zaklęcia, potężnego, lecz nie używaj go, chyba, że znajdziesz się w ostatecznym zagrożeniu". Wyciszył się, skupił wymówił inkantację. Błysk, huk i nagle z ziemi wyrosło pięć kreatur wielkich i masywnych. Rzuciły się na przeciwnika. Veymir wymówił zaklęcie jeszcze raz, po czym padł bez sił. Po krótkiej chwili Behemoty leżały mostem, a gromada uszczuplona o siedemnastu ludzi, poniosła trzynastu rannych, na czele z Veymirem. Tajemnicze stwory zapadły się w ziemię z której powstały. Veymir mimo gorączki był z siebie dumny. Odkrył nowe talenty w sobie. Jednak stanęło przed nimi kolejne zadanie: wyjść z więzienia i przedostać się przez bramę zamkową, a później przez miasto. Nakazał ludziom przebrać się w zbroje i mundury orków. W takim to ubiorze wyszli i skierowali się ku bramie. Strażnik jednak stawiał opory. - Nie znam was. Z jakiej jesteście jednostki? Jakie macie zadanie? - Jesteśmy z nowego zaciągu, a podążamy po posiłki, gdyż w więzieniu wybuchł bunt. - No dobrze ruszajcie, ale jeśli kłamałeś obedrę cię ze skóry. "Kto kogo, parszywy wieprzu"- mruknął Veymir już za bramą. Przemknęli po cichu przez miasto, a po chwili byli już w wolnym stepie. Wznieśli okrzyk radości na cześć swego nowego wodza. Po odpoczynku jaki należał się ludziom, Wódz postanowił zrobić przegląd swego wojska. Oprócz niego było jeszcze dwu Barbarzyńców: Amon de Ghaad i Farath Wilk. Oprócz nich był jeszcze rycerz Jan z Awartu. Prowadzili czterdziestu jeden ludzi, bardzo sprawnych w bitwie. Ci zaś okrzyknęli Veymira generałem, co niewiele mijało się z prawdą, gdyż w wojsku królewskim nosił on ten tytuł. Nakazał z mundurów orków uszyć sztandar: czarnego orła w zielono-czerwonym polu. Nie mieszkając ruszyli w stronę północy, już pod sztandarem i z generałem na czele. I choć bardzo wbici w dumę, nie spodziewali się jednak jak przełomowych zdarzeń będą sprawcami i świadkami...
Don Ash znów ziewnął. - Koniec na dzis. Jeszcze zaspiewam waszmosciom piesń którą napisał dawno temu jakis bard do wtóru z lutnią. A więc:
Za stodołą, gdzieś na płocie, Kogut gromko pieje. Zaraz przyjdę, miła, do cię Tylko się odleję.
A kończąc ostatni wers upuscił lutnię na stół i sam upadł na nią. Towarzysze skoczyli zobaczyć co mu się stało lecz po chwili rubaszny rycerz zaczął smacznie chrapać...
|
lopez
2001-09-04 00:37:31
|
Re: Opowiesci przy kielichu
*nagle hałaśliwie zakrzypiały stare drzwi trawerny i z wrodzoną sobie szybkością do środka wszedł Lopez, stary doświadczeniem aczkolwiek jeszcze nie wiekiem przodujący w okolicy mag-alchemik. Jakiś czas już nie bywał w tawernie, jako, że podróżował trochę po zamorskich krajach, by nowe doświadczenia i czary poznawać u starych, znakomitych kolegów po fachu* - Witam serdecznie waszmościów, nisko kłaniam się tym, których pierwszy raz tu widzę, jeszcze niżej nowemu bardowi, który w zastępstwie Wwalkera czas nam umilać raczy i wznoszę za wszystkich toast! *jako, że całkiem niedawno Lopez nauczył się bardzo tajemnej sztuki słuchania głosów z dużej odległości, od paru dni już wracając z wojaży nasłuchiwał odgłosów z tawerny i poznał w ten sposób historię przodka Don Asha* - Wybacz bardzie, że ośmielam się poddać próbie twoją historyję, podobała mi się bardzo, ale początek wydaje mi się być nieco nierealny: Strażnik mimo, że to ogr nie mógł być na tyle głupi, by otworzyć drzwi celi na twoje zawołanie i dlaczego był tylko jeden, skoro cel było tak wiele? Poza tym w więzieniach na ścianach nie wisi broń gotowa do użycia bo byłaby to jawna zachęta do ucieczek. *słowa te sprawiły małe zakłopotanie na twarzy Don Asha, Lopez usiadł na ławie nieco z boku, zamówił antałek przedniego węgrzyna i czekał na odpowiedź*
|
Don Ash
2001-09-04 01:01:12
|
Re: Opowiesci przy kielichu
*Don Ash faktycznie w zakłopotanie wpadł ale chwilowo jeno i po chwili odzrzekł* Ja jeno opowiadam szeroko krótką powiesć rodową, która przechodzi z pokolenia na pokolenie. Jednak... Uważ waszmosć, iż możnowładca któren więził Veymira, był na wojnie, więc nie mógł zostawić rzesz strażników do pilnowania więźniów i nie przyszło mu do głowy że którys mógłby uciec. Co do broni... ta była potrzebna strażnikom do tłumienia buntów w czasie pokoju, a więc konieczna tam była, gdyż gdyby strażnicy musieli biec po bróń do zbrojowni bunty mogłyby się rozszerzać i ogarniać całe więzienie. *Don Ash z miną wskazującą wielką dumę ze swej osoby usiadł na ławie i zamówił umiłowany przez niego w ostatnich dniach krupnik, na korzeniach wonnych*
|
misza
2001-09-04 10:34:59
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Ja mam na to troche odmienny poglad. Poniewaz opowiesc ta jest przekazywana z pokolenia na pokolenie mogla ulec pewnym modyfikacjam, niektorzy cos od siebie dodali, a niektorzy cos pomineli . Nieprawdaz?
|
lopez
2001-09-04 21:19:11
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Też, tak sobie pomyślałem. Jako, że Don Ash nie był naocznym świadkiem tych wydarzeń, a zna je tylko z opowiadań przodków swych, nie może on znać dokładnie całej prawdy. Więc trochę niepotrzebnie Waść starasz się tłumaczyć niedoskonałości twej opowieści pisząc, że strażnków było mało, bo wojsko było w rozjazdach, ponieważ za chwilę (w/g twej opowieści) zbiegły się oddziały orków i behemotów, którym uciekinierzy musieli stawić czoła.
|
Don Ash
2001-09-05 07:13:16
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Przyznaję, mocno zaczęły mię konfundować te rozprawy więc z chwilowego braku języka w gębie uratuję się kolejną częscią opowiesci...
Tymczasem w obozie króla dopiero po trzech dniach od bitwy pod Uwrat doszły o niej wieści jak i o tym, że oddziały buntownicze połączone i trzy razy silniejsze. Stary Wardon wpadł w taki gniew, że ryczał po całych dniach i najbliższym groził nożem. Następnego dnia wyruszył nie mieszkając na północ. Spodziewał się zmiażdżyć wroga przewagą liczebną, gdyż jakkolwiek Veymir stał na czele niemałej potęgi to zawsze tu znajdowali się najlepsi z całego państwa, a co ważniejsze - pozostawali dotąd niezwyciężeni. Prowadził przede wszystkim gwardię Behemotów liczącą czterdzieści tych straszliwych stworów. Miał sto cyklopów rzucających swe ogromne kamienie na odległość dwustu jardów nawet z doskonałą precyzją. Prowadził ogry i orków kuszników, po dwa oddziały liczące sto głów. Prowadził chasę goblinów w liczbie około tysiąca. Miał także oddział wilczych jeźdźców w gwardii przybocznej, która liczyła pięćset najlepszych goblinów i wilków z Królestwa. Parł więc wojska tak, że aż poczęły się przeciw niemu szemrania, że w pogoni za jednym psem wykańcza wojsko. Jednak on dopiął swego i w tydzień później, zanim poprzedziły go wieści o nim, stanął w obliczu zbuntowanego lądu, pustyni. Planował nie zatrzymywać się i przeć dalej, uderzyć na zaskoczonych powstańców, a później wrócić na bagna i poczynić to samo z Tatalianami. Nie obawiał się niczego, miał przecież mapy pustyni z wyraźnie zaznaczonymi studniami, oazami i piaskami ruchomymi. Nie przewidział jednej rzeczy: zmian. Jego mapy pochodziły sprzed ponad pięćdziesięciu lat, a od tego czasu pustynia przeszła wiele metamorfoz. Ponadto gdy oddalili się już dość daleko od brzegu pustyni, nagle przestała istnieć łączność z taborem który wiózł żywność i wodę. Co prawda część zapasów była wśród samych żołnierzy, ale wystarczyło to na najwyżej dzień. Wardon był na tyle bystrym człowiekiem w swoim nieokrzesaniu by domyśleć się, że Veymir odciął go od dostaw, a jeśli posiadał odpowiednie siły nawet i napadł na tabor. Zamknął się z oficerami i zarządził naradę. - Mości panowie, co sądzicie o naszej sytuacji. Jesteśmy prawdopodobnie bez taboru, a na pewno odcięci od niego. Nie pozostało nam wiele wody ani żywności. Z drugiej strony wiemy gdzie jest skraj pustyni i wiemy gdzie jest oaza. Radźcie. Doświadczony oficer wilczych jeźdźców, Naeglid, zabrał głos: - Panie, jeśli goniliśmy za parszywcem tak długo, nie opłaca się porzucać przedsięwzięcia. Jestem za dalszym pochodem - Ja również - rzekł Rastlin przywódca gwardii Behemotów. - I ja, i ja - odpowiadali inni, nawet ci mniej przekonani aby nie odróżniać się. Był to też powód dla którego pewien cyniczny podróżnik gdy go spytano o to co mu się w Krewlod najbardziej podobało odrzekł: "Dziwi mię to, iż oni się tam pierwej maczugami okładają, a później jednogłośnie wszystko stanowią". Ruszyli więc dalej w stronę gdzie o dzień marszu spodziewali się znaleźć oazę. Dzień był bardzo znojny, jak to na pustyni. Ciężkie oddziały zakute w zbroje, niemiłosiernie się męczyły. Wardon pokrzepiał się myślą, że oaza blisko. Niestety nie doszli tam po dniu, a król z przerażeniem myślał co będzie dalej. Najgorsze ze wszystkiego było to, że wroga ani widu ani słychu, tylko czasami odzywały się w pustyni liczne wycia. Pocieszało go tylko to, że gdy dojdzie do jakiego zbuntowanego miasta lub wsi to zażyją wczasu. Niestety, następnej nocy nagły atak przerwał sen armii. Zniesione zostały dwa pułki goblinów, dwieście głów liczące razem i sto jeźdźców wysłanych im w pomoc. Poszarpano orków i cyklopów. Jedynie nadejście Behemotów i obrócenie ku nim znaczniejszych sił jeźdźców oraz ogrów odstraszyło napad. Król w milczeniu żuł gniew w namiocie. "Jeśli taki napad będzie się zdarzał codziennie to nie tylko nie dojdziemy do najbliższego miasta, ale i do najbliższej oazy" myślał. Przez następne dnie i noce czuwały straże. Wróg napadł po raz drugi, myśląc że wojsko nie będzie się spodziewało kolejnego napadu w tak krótkim czasie. Jednak odbici z miejsca cofnęli się szybko pozostawiając kilkanaście trupów własnych i wrogich. Dwa następne dni nie przyniosły rozwiązania kwestii wody i żywności. Wreszcie zrozpaczony Wardon podjął decyzję o odwrocie. Niestety gdy już mieli wyruszyć, doniesiono, że drogę zagradzają jakieś wrogie zastępy. Nagle donoszono o tym ze wszystkich stron. Wszyscy dowodzący poruszyli się niespokojnie. Wardon jednak pozostał niewzruszony. Wierzył w siłę którą prowadził. Nakazał sformować wilczych jeźdźców w klin i uderzyć na wojska stojące od skraju pustyni. Gobliny podzielił na cztery oddziały po dwieście. Trzy z nich rzucił w pozostałe siły wroga, a jeden pozostawił w odwodzie, aby osłaniał jednostki miotające. Jeden oddział ogrów rozdzielił na dwa mniejsze i posłał w pomoc goblinom, a sam wyruszył z drugim i gwardią Behemotów w stronę gdzie wilczy jeźdźcy ucierali się już z oddziałami Veymira. Wardon był bardzo dobrym wodzem. Ale nie genialnym, a z takim przyszło mu się zmierzyć. Tam gdzie chciał przerwać pierścień rzucając najlepsze oddziały, natrafił na najsroższy opór gdyż tam stała lotna gwardia jezdna Veymira i kusznicy Awartańscy. Wilczy jeźdźcy, ogry i Behemoty grzęzły w piachu, a to dawało przewagę chyżej, a lekkiej jeździe Generała. Z kolei na innych skrzydłach furia ataku napotkała furię obrony i rozpoczęła się rzeź. Zmęczone wojska królewskie nie mogły dotrzymać pola wypoczętym i żądnym krwi jednostkom Generała. Jednak Behemoty jeszcze nie zderzyły się z wrogiem, jeszcze istniała nadzieja zwycięstwa. Niestety wtem z głównych sił Veymira oderwał się spory oddział pomieszanej jazdy i wilczych jeźdźców, a za nimi podążali chyżo halabardnicy. Starli się mocno z Behemotami, ale te nie dały się złamać, były to w końcu bardzo potężne bestie. Pierwsze szeregi jezdnych cofały się przed pazurami które druzgotały ich. Nagle jednak odezwały się wrzaski z tyłu. To pozostałe wojska złamały opór goblinów, ogrów i wilczych jeźdźców i uderzyły na jednostki miotające. Te zaś nie mogąc wręcz sprostać przeciwnikowi, gęsto zasłały pole i poczęły uciekać. Wpadły na Behemoty i przewróciły kilka, ale za nimi leciała straszna jazda Awartu i reszta wojsk powstańczych. Nie było już dla króla ratunku prócz ucieczki. Skrzyknął więc kilku jeźdźców wilczych i przedarł się w stronę otwartej pustyni. Ścigał ich chwilę oddział jazdy, ale prędko zawrócił, a król w sromocie i wstydzie błąkał się jeszcze jakiś czas po pustyni, by trafić wreszcie do Ulgak gdzie zamknął się w pałacu i długo rozmyślał... Tymczasem u Veymira ucztowano i cieszono się. Było to wszak największe zwycięstwo od początku wojny: wojska królewskie które nie przyłączyły się, zginęły w walce, a sam ledwie przeżył. Teraz cała pustynie należała do nich, a tylko w woli Generała leżało to czy będzie chciał się układać z Wardonem czy też uderzy na prawie bezbronne Krewlod, gdzie z pewnością przyjmą go jak prawego monarchę. Lecz póki trwała uczta, nie przejmował się tym, tylko pił na umór, by uczcić swe zwycięstwo...
Don Ash łyknął piwa i przemówił. Tak oto kończy się pierwsza czesć owej sagi rodzinnej. Następną częsć opowiem w innym czasie gdyż teraz okrutnie spać mi się chce. CZołem wszmosciom! *i z tymi słowami oddalił się na spoczynek*
|
wwalker
2001-09-17 04:57:13
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Chyba raz otwarcie pobawię się w dokładnego recenzenta. A to dlatego, że Twoje opowiadania są naprawdę całkiem dobre - więc pokazując Ci szereg detali ufam, że się nie obrazisz (jak swego czasu jeden z autorów) tylko prześledzisz porady i obrócisz na swoją korzyść. A przy okazji inni może dowiedzą się na co zwracać uwagę.
Oto więc moje uwagi:
1. Tępak! Bez wahania otworzył drzwi i wszedł. Nagle na jego kark spadł potężny cios pięści. Po chwili jakaś siła wyrwała mu pałę z ręki. Po chwili leżał z roztrzaskaną czaszką na podłodze.
Opowiadanie zacząłeś w bardzo popularnej pseudo-trzeciej osobie (sam piszę w ten sposób), gdyż rozgrywało się z punktu widzenia Veymira (on patrzy, on myśli) - narrator to w tym momencie jego myśli o czym świadczy wtrącenie "Tępak". Nie pasuje w takim przypadku stwierdzenie "nagle na jego kark" ani "jakaś siła" wyrwała mu pałę, bo czytelnikowi sugeruje to, że zdarzenie odbyło się "nagle" dla Veymira a siła wyrywająca pałę była Veymirowi nieznana ("jakaś"). Po prostu przeszedłeś od punktu widzenia Veymira do punktu widzenia ogra bez "przejściówki" która poinformowałaby o tym czytelnika. I jeszcze styl: dwa kolejne zdania rozpoczęte od "po chwili".
2. Po chwili uzbroili się w broń wiszącą po ścianach.
No cóż, poszedłeś na łatwiznę - kiedyś popełniałem te same błędy: wszystko co potrzebne bohaterowi wpadało mu w ręce szczęśliwym trafem i bez wysiłku. Jeśli Twemu bohaterowi czegoś potrzeba to nie marnuj takiego tematu rozwiązując go jednym pozbawionym napięcia zdaniem. Niech chociaż pobiega i poszuka czując, że za minutę mogą nadbiec inni strażnicy. Może nawet słyszy już ich kroki?
3. Wtem podkomendni Veymira podążyli za przykładem wodza.
"wtem" sugeruje, że było to zaskoczeniem i nikt się tego nie spodziewał. No cóż ja zarówno będąć goblinem jak i Veymirem liczyłbym się z tym :) Chyba bardziej tu pasuje "wreszcie"...
4 Gobliny marły druzgotane ostrzami mieczy, toporów skłute kopiami.
Nie uwierzyłem własnym oczom... kto walczy kopią na pieszo i w korytarzu???
5. ...w skutek czego oddział powiększył się o dwudziestu najemników w służbie króla, trzech ludzi uwięzionych za długi karciane i trzech łuczników królewskich.
"wskutek" - to jest prawidłowa pisownia, ale to detal. Ważniejsze: uwalniając w pośpiechu ludzi z cel nikt nie pytałby ich kim są, a trudno też przypuszczać, żeby ktoś przedstawił się: "jestem więźniem za długi karciane". Znacznie lepsze miejsce na przejrzenie przez Veymira składu swego nowego oddziału i przedstawienie czytelnikowi kto wchodził w jego skład byłoby gdzieś w obozie, po wydostaniu się z niewoli - zresztą zrobiłeś to w dalszej części opowiadania. W momencie gdy chcesz oddać pośpiech nawet dokładna liczba jest zgrzytem - powinieneś po prostu napisać "wskutek czego oddział powiększył się o około dwudziestu ludzi"
6. Rozpoczęła się rzeź na śmierć i życie.
Hmm, rzeź na śmierć i życie to doprawdy ciekawe sformułowanie. Oprócz nieszczęśliwych wypadków wydaje się, że zawsze przeżywa rzeźnik... :) A serio to albo samo "rzeź" albo "walka na śmierć i życie"
7. W jednym momencie doznał olśnienia: czary! Dziesięć lat temu, zaprzyjaźnił się z pewnym magiem siedzącym u niego w niewoli. Ten wyuczył go kilku czarów: spowolnienia, błyskawic i szału. Niby niegodnym było dla Barbarzyńcy używać magii, ale on był gruncie rzeczy magiem bitewnym, a sytuacja wymagała tego.
Wychodzę z podziwu, że mag bitewny musi doznać olśnienia, żeby przypomnieć sobie, że zna jakieś czary ;) Również stwierdzenie, że barbarzyńca uważa się niegodnym używania czarów nie wydaje mi się zbyt trafione. Podejrzewam zresztą (sugeruje mi to układ zdania, nie słowa), że nie chodziło tu o to, że barbarzyńca jest niegodny czarów, tylko że magia to niehonorowy sposób walki dla barbarzyńcy, który powinien potrafić sobie poradzić gołymi rękami. Jeśli tak, to użyłeś niewłaściwego słowa ale nawet wtedy ja i tak opowiadam się za tezą, że barbarzyńcy mają honor tak głęboko ukryty iż go wcale nie widać. :)
8. Zdziesiątkowani jednak ochoczo rzucili się na Behemoty, gdyż Szał jeszcze nie ustał do końca.
Styl. Powinno być "choć zdziesiątkowani jednak..." a zamiast "jeszcze nie ustał do końca" proponowałbym "jeszcze nie opadł", "jeszcze trwał" lub coś podobnego.
9. Po krótkiej chwili Behemoty leżały mostem
Chyba pokotem? Nie słyszałem jeszcze o leżeniu mostem...
10. Odkrył nowe talenty w sobie.
Styl. "Odkrył w sobie nowe talenty."
11. Nakazał ludziom przebrać się w zbroje i mundury orków. W takim to ubiorze wyszli i skierowali się ku bramie. Strażnik jednak stawiał opory. - Nie znam was. Z jakiej jesteście jednostki? Jakie macie zadanie? - Jesteśmy z nowego zaciągu, a podążamy po posiłki, gdyż w więzieniu wybuchł bunt.
Szyte straszliwie grubymi nićmi: strażnik, który zobaczyłby nie-orków w niedopasowanych z pewnością mundurach orków musiałby być głupi aby tak dać się nabrać. Musiałby być ponadto jeszcze głupszy, żeby uwierzyć iż w chwili buntu wypuszczono po posiłki cały oddział zamiast jednego szybkiego gońca. Nie wspomnę już o niesieniu rannych... Moim zdaniem to kolejne pójście na łatwiznę, może z braku pomysłu...
Dalej było już trochę lepiej i przestałem sprawdzać tak dokładnie. Myślę, że to wystarczy na początek - główne kierunki poprawek, na których powinieneś moim zdaniem się skupić w kolejnych opowiadaniach chyba zarysowałem. Może przy okazji pokazaliśmy i innym na co zwracać uwagę...
W każdym razie ogólny styl i treść opowiadania są na nienajgorszym poziomie i cała opowieść może trafić do Tawerny po uzgodnieniu jej ostatecznej treści (drogą mailową)
Na pocieszenie: Im dłuższa opowieść tym trudniej ją poprowadzić, żeby sie nie rozlazła, zaciekawiała, zastanawiała, wciągała. Kiedy ja w końcu spróbuję napisać coś dłuższego to mimo mojego wymądrzania się może wyjść mi znacznie gorzej niż Tobie... :)
|
Don Ash
2001-09-17 10:09:02
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Heh, sporo tych błędów niestety. W najbliższym czsie postaram się je poprawić i przesłać je do Ciebie.
|
Don Ash
2001-09-18 00:22:40
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Poprawiłem już częsć błędów, ale jeszcze pozostałoi ch kilka. Niestety tych większych . No cóż pierwszy rozdział, był najgorszy. Możliwe, że to z powodu tego, że nie czułem się zbyt pewnie w wymyslonym przeze mnie swiecie. Co do dalszego ciągu to sam go jeszcze przejrzę. Opowiadanie jeszcze dzis powinno być na Twoich rękach
|
misza
2001-08-30 18:34:44
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Eep... Cos ostatnio za duzo spozywam tego zlocistego trunku eep... az czkawki dostalem. Ale kompanija jest przednia i nowy bard nam sie objawil eep... Ciekawe jaka bedzie riposta Wwalkera eep... chyba do gardel sobie nie skocza, no i jeszcze zostaje karczmareczka... Ale, ale co to ja mialem powiedziec... Aha: eep... ( e, to nie to). Ja w sprawie formalnej, jezeli Veymir jechal na ekspedycje z kilkunastoma barbarzyncami, to jakim cudem po bitwie ostalo mu sie ino okolo dwudziestu i do tego, to jest piata czesc tego co mial, eep... Albo cos przespalem, albo od tego szumu we lbie, mi sie wszystko poplatalo. Ale poza tym ciekawie prawisz. Karczmazu polej mu na moj koszt, czyba zasluzyl
|
RomAug
2001-08-31 01:55:26
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Do licha! (licza?) Ładne nam tu talenty się objawiają! Krytykować nie będę, bo nie wypada, ale nadmienię, że czuję ten klimat gry.
|
Don Ash
2001-08-31 02:46:40
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Dziękuję jeszcze raz, ale jegomoscie podtrzymajcie mię gdyż czyję iż znów pod stołem hic! wyl±duję.
|
Don Ash
2001-08-31 12:35:41
|
Re: Opowiesci przy kielichu
A teraz pytanie, poza wątkiem: czy ktos mógłby poprosić mego kolegę po fachu barda WWalkera, aby umiescił opowiadanie w opowiesciach nie z tej ziemi w tawernie, pliz.
|
jOjO dwarf
2001-08-31 13:42:17
|
Re: Opowiesci przy kielichu
jak to już gdzieś WWalker pisał, jest teraz w rozjazdach! i pewne jak w banku, że gdy wróci, to Tawerną się zajmie i z radością poszerzy ofertę opowieści! no nie chcę za Niego obiecywać, ale zastrzegł sobie prawo publikowania dobrych opowieści ;)
zatem nie ma problemu, żeby Barda upraszać jest problem, ze Go teraz nima ;(
|
Don Ash
2001-09-01 05:06:03
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Aaaa... jak przyjedzie, asm z nim objasnię tę kwestię . Thx jOjO.
|
Sajmon
2001-09-01 13:29:09
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Sądzę iż WWalker nie zawiedzie cie Don Ash'u jako iż jest to człowiek prawy i mądry mówie tak jako iż mi samemu pomógł i jestem do dziś wdzięczny mu za tę przysługe
P.s. Żeby inna "starszyzna nie była zła" : jOjO i Behemot też są cool
|
Don Ash
2001-09-02 06:06:04
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Rozumiem
|
Ingham
2001-09-02 07:39:45
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Nie wiem, czy wolno mi wyrażaćswój smutek, ale mojej opowiastki nie przyjął nasz Bard Wwalker. Napisałem historię dżina Solmyra, którą chętnie udostępnię zaciekawionym (ale dopiero po powrocie z obozu), a której bard nie zaakceptował. Powiedział, że Jaskiniowcy są bardziej zainteresowani opowieściami o sobie samych. Czy się z tym zgadzacie?
|
Don Ash
2001-09-02 09:25:55
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Ja już zagłosowałem na Twoim topicu
|
Don Ash
2001-08-31 01:35:06
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Dziękuję moscipanom za uznanie i kolejeczkę (hic!) od siebie stawiam hic! A co do hic! barbarzyńców panie nekromanto hic! to nie pomnę już dobrze ale hic! zdaje mi się, że prowadzili oni ekspedycję wraz z hic! mym przodkiem hic! Karczmareczkoooo! Piwaaaaaaaa! Wszystkim!
|
1
visitor
in the last 15 minutes:
0
Members
-
1
Guest - 0 Anonymous
|
|
|
|