Author
|
Comment
|
Don Ash
2001-08-30 08:32:26
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Don Ash przebudził się i wstał z ławy. Bezskutecznie usiłował sobie przypomnieć co robił wczoraj, a szczególniej co pił , gdyż był przybrany trawą, lisćmi i welonem slubnym, a jego kruczoczarna broda stała się nagle zielona. Wstał jednak potoczył się do stołów i zamówił piwo. Popijając sobie łyczkami dyskutował z towarzyszami na temat zgubnych wpływów pijaństwa . - A więc mosci panowie, to jest tak: upijesz się to nie wiesz co się z tobą dzieje. Mam mocną głowę, ale wczoraj chyba z mandragory wino mi podano, gdyż nic nie pomnę, a jeno spójrzcie waszmosciowie co z mą brodą się stało. To niechybnie sprawka któregos z tych wszędobylskich czarodziejów, a może czarodziejek.*tu łypnął złym okiem na czarodziejkę Cyrę popijającą kawę* no ale co tu rozprawiać kędy ja waszmosciom przyszedłem opowiedzieć ciąg dalszy opowiesci o przodku mym Veymirze de Zort. A więc było to tak:
Siedzieli już cztery tygodnie w mieście o nazwie Uwrat i rozsyłali manifesty wojenne po całej okolicy. Czterdziestu żołnierzy umykających przed pogonią, było tylko wspomnieniem. Teraz tworzyli oni wraz z dwustoma nomadami Gwardię przyboczną Veymira. Była to jazda tak wyborna, że mogła na każdym terenie się potykać i rozbijać szeregi nawet smoków z dalekiego wschodu. Oprócz nich wojsko liczyło czterystu wilczych jeźdźców, dwieście halabardników zorganizowanych z miejscowych wieśniaków, dwieście pięćdziesiąt goblinów- piechoty, stu orków ciężkozbrojnych - kuszników i miotaczy toporami, sto ogrów i ich szamanów oraz dziesięć Skalnych Ptaków, z trudem schwytanych i wytrenowanych do walki. Była to niemała siła i jeśli Veymir nie atakował Krewlod, to tylko dlatego, że czekał na rozwój wypadków. Niewątpliwie zwycięzca wojny o Tatalię, wróci nieporównanie silniejszy i pewny siebie, ale dwóch przeciwników stanowiło jeszcze większe zagrożenie. Mogli się dogadać i uderzyć nań z obu stron. Został więc na miejscu i czekał na nowe siły, jak i na obiecane z Awartu posiłki, w sile trzystu halabardników, dwustu kuszników bardzo przednich, stu pięćdziesięciu mieczników i pięćdziesięciu konnych rycerzy. Sile tej miał przewodzić Jan jak i tymi halabardnikami którzy znajdowali się obecnie w armii. Veymir bardzo zmyślnie wykorzystał sytuację polityczną panującą w Krewlod i państwach ościennych. Awartowi solą w oku była potęga Krewlod i skłonni byli poprzeć każdego kto zechce ją skruszyć, samemu nie mieszając się do sprawy. Otóż Generał postanowił wykorzystać ich wojsko do swych celów, a później uczynić z nich państwo hołdownicze. Zaś aby korpus którego mu udzielili nie zbuntował się nakazał Janowi wziąć trzy wozy ze złotem i zaraz za granicami Awartu rozdzielić między wojsko. Tymczasem postanowił wyruszyć w góry, chwytać skalne ptaki. Wziął tylko swoją jazdę, zarówno konnych jaki i tych na wilkach, oraz Skalne Ptaki. Reszcie pod wodzą Faratha i Amona nakazał zostać w mieście. Sam pojechał na północny zachód, w stronę Gór Śmierci, za którymi leżało Morze. Tak przynajmniej mówiono. Bo nikt jeszcze nie dotarł do niego żywy. W górach oprócz skalnych ptaków, czyhają różne inne niebezpieczeństwa, ale Veymira to nie przerażało. Góry były straszne tylko obcym, a on przecież wychował się w ich cieniu. Stanęli u samych stóp gór po drugim dniu wędrówki. Veymir miał do łapania ptaków specjalnie przygotowany czar, który nazwał hipnozą. Umysł istoty na którą się go rzuci, przez jakiś czas pozostaje pod kontrolą rzucającego. Postanowił po drodze mieć trzy obozy które miały pozostawać ze sobą, miastem i z nim w kontakcie, na wypadek jakiegoś niespodziewanego ataku. Pozostawił więc w pierwszym obozie połowę wilczych jeźdźców i pięćdziesięciu konnych. Dziesięć mil dalej stu wilczych jeźdźców i pięćdziesięciu konnych, w ostatnim zaś obozie resztę goblinów i stu gwardzistów. Jechał teraz tylko z małym oddziałkiem i ptakami, koniecznymi do wabienia innych. Przejechali przez wąwóz zwany Otchłanią, który był jakoby bramą wjazdową do serca gór. Tu postanowili łapać ptaki. Veymir nakazał wszystkim rozbiec się po jarach i rozpadlinach których tam nie brakowało i ukryć się wraz z końmi. Pokrótce sam to też zrobił, nakazawszy ptakom przysiąść na skałach. Ptaki wzbiły się w powietrze i zaczęły kwilić radośnie by po chwili zasiąść na brzegach wąwozu. Zaczęły wydawać takie dźwięki jakimi zwołuje się ich gatunek na powitanie. W niedługim czasie ukazał się na niebie najpierw jeden ptak, później drugi, trzeci, dziesiąty. W końcu zebrało się ich około siedemdziesięciu. Zaczęły oglądać przybyłych pobratymców, przysiadać obok nich, iskać ich pierze. Tej chwili czekał Veymir. Wyszedł z kryjówki i nim ptaki zdążyły go zaatakować, wypowiedział zaklęcie i uczynił gest w stronę ptaków. Te zaś w jednej chwili stały się jakby otępiałe. Zaczęły latać w koło opadając na ziemię lub siadając na niej. Veymir skinął ręką i z jam wyszli ludzie zaopatrzeni w klatki umyślnie na tę wyprawę narobione. Wyłapali wszystkie ptaki i zatrzymali się na obóz. Generał nakazał posłać po wozy które zostały w trzecim obozie. Sam zaś z jednym ptakiem i kilkoma ludźmi pojechał jeszcze wyżej i wrócił nazajutrz z dziesięcioma ptakami więcej. Posłaniec wrócił po dniu kolejnym, z wozami i przerażającą wieścią: Wardon zawarł zawieszenie broni z buntownikami i nie mieszkając ruszył ku siłom Generała. Podzielił wojsko na dwa korpusy: jeden z nich, słabszy oblegał właśnie miasto Uwrat, a drugi był jeszcze o dwa tygodnie drogi. W nim znajdował się sam król. Veymir nie zwykł tracić w takich wypadkach głowy. Nakazał natychmiastowy wymarsz. Było to bardzo niefortunne zrządzenie losu, że król wybrał się na nich właśnie w tej chwili, kiedy wojsko na trzy części było podzielone, a nowe skalne ptaki jeszcze nie wytrenowane. "Ale" pomyślał Veymir "przez dwa tygodnie zdążę je jako tako obłaskawić i przysposobić do walki z żołnierzami." O zmierzchu tego samego dnia stanął w pierwszym obozie. Tu żołnierze byli całkowicie przygotowani do wymarszu. Popędzili więc równiną, na tyle, na ile pozwalały na to wozy i nazajutrz w południe zbliżali się już do miasta. Tu dowiedzieli się, że jakkolwiek Amon i Farath bronili mężnie miasta, to siły wroga były czterokrotnie większe i długo nie wytrzyma miasto. Na szczęście jednak, oblegający chcieli wziąć miasto z marszu i nie zamknęli do końca oblężenia, co było bardzo pomyślną nowiną dla Veymira. Mógł się wkraść do miasta, albo przynajmniej posłańców słać dla korespondencji z dowódcami. Wreszcie, liczył na Jana, że przybędzie z wyborowymi wojskami Awartańskimi. Tymczasem, postanowił oblegających podgryzać od tyłu i odciąć dostawy, posłańców, wszystko. Pierwszego dnia, wypuścił spory zagon wilczych jeźdźców by nocą zaatakowali obóz. Powiodło się znakomicie: wycięli pień dwieście kilkadziesiąt piechoty goblinów, kilkudziesięciu wilczych jeźdźców, a nawet posiłkowy oddział ogrów skierowany ku nim. Straty były niewielkie: kilku goblinów i wilków. Wielkie było zdumienie w obozie Sagharda, przywódcy korpusu. Był on święcie przekonany, że wszystkie siły rebelii są zamknięte za murami, a tu masz! Wysłał oddział goblinów na zwiad, lecz ani jeden nie powrócił. Domyślił się, że jest otoczony i odtąd nie wychylił głowy na krok z obozu, czekając na przybycie króla. Tymczasem Veymir porozumiał się z Amonem i Farathem. Ustalili, że wszyscy trzej uderzą: Amon z orkami i goblinami od miasta, Farath z halabardnikami i ogrami od południowego wschodu, a Veymir od północy. Siły przeciwnika były około dwóch razy większe, a przy tym złożone z weteranów. Generał wierzył jednak w swoją gwiazdę, zdolności, czary, wreszcie Jana, który jeszcze przed oblężeniem, był lada chwila spodziewany w mieście. Tuż po zmierzchu więc wychynęły z okopów gwardia Veymira, a za nią cały jego korpus. Czekali. Nagle od strony miasta dało się słyszeć pohukiwanie sowy. To był znak: Farath i Amon byli gotowi. Odpowiedział kwileniem jastrzębia. Skinął buławą i wojsko ruszyło z wolna. Najpierw wzbiły się ptaki i leciały powoli, majestatycznie. Za nimi ruszyła reszta, w ordynku, równymi liniami. Po chwili dało się słyszeć zgiełk od strony miasta: to Amon i Farath sczepili się z wrogiem. Veymir jeszcze chciał zwlekać, czekając na Jana, ale nie było czasu. Wpadł nagle na czele swoich sił na obóz i zaczęła się rzeź. Ale tak doświadczone wojsko nie dało się zejść całkowicie niespodziewanie. Już po kwaterze stanęły naprzeciw niego gotowe oddziały i rzuciły się w wir walki. On cały czas parł naprzód, ale coraz wolniej. Stopniowo wytracał impet. Na pozostałych polach walki Saghardowi udało się również osadzić napad. Poczęła się niemiłosierna siekanina w której o lepsze szły zawziętość, desperacja i ćwiczenie rebeliantów i doświadczenie oraz siła liczebna wojsk królewskich. Niestety oddziały Veymira zaczęły z wolna ustępować. Była to decydująca chwila, w której należałoby poprzeć atak kolejnymi silnymi wojskami. Ale wojska Veymira były wszystkie w polu. On sam zaś zdesperował już nie tylko o zwycięstwie, ale i o utrzymaniu miasta. Nagle od wschodniej strony miasta dał się słyszeć okrzyk radości. " Co to jest? Co to jest?" pytali żołnierze. "Czyżby Wardon już nadciągnął? Nie, to niemożliwe! Musiałby nadejść od zachodu, chyba że... chyba że ominął nas poszedł dalej i uderzył na Jana... Jan! Przecież Wardon nie wiedział, że wojsko jest podzielone! Poczekajmy!". Veymir czekał z bijącym sercem jaki okrzyk usłyszy z pola. Czekał, czekał z coraz większym niepokojem. Nagle usłyszał okrzyk radości, ale gdzieś dalej, z miasta. Nie było już wątpliwości! To był Jan ze swoim wyborowym oddziałem! Rozpaczliwe cofanie się zamieniło się w jednej chwili w tryumf, wojska zachęcone pomocą raźniej uderzyły na nieprzyjaciela. Po godzinie nastąpiło spotkanie czterech wodzów. - Janie - powiedział Veymir - nie mogłeś sposobniejszej chwili wybrać na atak! - Prawda - potwierdził Amon - uratowałeś nas i miasto! - Szedłem spiesznymi pochodami - odpowiedział ten - gdyż okazało się że droga przez góry zawalona i trzeba jechać naokoło. - No ale pamiętajcie - wtrącił Farath - że Wardon niedaleko. - Farath ma rację! - rzekł Veymir - Jutro zapełnimy szczerby, o ile się da, świeżym zaciągiem i wyruszymy o zmierzchu! - A więc idźmy już na spoczynek, bo to się wszystkim należy. Oddalili się wtedy, każdy do swojego oddziału. Nazajutrz zażywali jeszcze wczasów i rekrutowali żołnierzy, aby już o zmierzchu wyruszyć na główny korpus królewski, przed którym ledwie pół roku temu uciekali stepem jak zwierze zaszczute... Przyszedł jednak czas odmiany, czas aby zrzucić stare jarzmo... i założyć nowe...
- No i co waszmosciowie powiecie? Karczmareczko! Piwooooooooooo!!! *w tym miejscu zachwiał się mocno, lecz utrzymał na zydlu i po chwili popijał któres już dzis piwo z kolei, po czym usnął snem sprawiedliwych...*
|
jOjO dwarf
2001-08-30 13:05:50
|
Re: Opowiesci przy kielichu
ha! wielce udatne te opowieści!
ale się Waszmość nie gniewaj, że opinii od razu nie było, bo tu się taki zwyczaj przyjął, że w jednym wątku jest opowieść, a w innym komentarze!
a że dawno już Bard na wojażach, to i zamilkło towarzystwo łaknące jak kania dżdżu nowych opowieści!!!
|
Don Ash
2001-08-29 04:32:17
|
Re: Opowiesci przy kielichu
A więc przyszedłem waszmosciom kolejnę częsćopowiesci mej rzec, choć wczoraj nikt mnie nie słuchał. A komu się dalszy ciąg nie spodoba, lub zgoła gardłować przeciw niej będzie, wtedy:
powiem papa dam w rzyć kopa
A było to tak: -Piąty dzień wędrujemy po tym stepie, Veymirze- powiedział Jan, który ostatnimi czasy zaprzyjaźnił się z dowódcą- a końca nie widać... Podaj nam kierunek, powiedz gdzie chcesz iść, ale nie błąkajmy się tak bez celu bo zginiemy... Lecz Veymir sam za bardzo nie wiedział kędy ma iść, gdzie się obrócić. Z wieści które słyszał jeszcze wśród straży lorda Ackharna, wiedział, że wojna rozgorzała między bagiennymi potwory i wieśniakami z bagien zwanych Tatalia, którzy walczą o niepodległość, a Królestwem. Lord Ackharn, już poprzednio zbuntowany przeciw królowi, zaofiarował teraz powstaniu pomoc militarną i pieniężną. To postawiło Krewlod w ciężkiej sytuacji, gdyż Ackharnowie byli jednym z najpotężniejszych rodów Barbarzyńskich. Veymir z jakichś sobie tylko znanych powodów nie chciał wracać do króla Wardona, choć wszyscy go o to nagabywali. Wyznał on jednak najbliższym sobie czyli Farathowi i Janowi, że zwiad na bagnach Tatalii które rozgorzały teraz buntem, był pretekstem jeno aby opuścić Ulgak. Postanowił udać się na północno-wschodnie pogranicze gdzie zaczynała się pustynia, ale był to jeszcze płaskowyż Krewlod. Niedaleko też było stamtąd do Awartu, zwanego przez innych Erathionem, małego państewka założonego przez rycerzy zza Morza, ojczyzny Jana. Mógłby tam szukać schronienia, jeśliby Wardon chciał go schwytać. Tam mógłby zaciągnąć Nomadów do swej armii i zamienić ich w prawdziwą jazdę, mogącą równać się z tą z Awartu. Mógłby pozaciągać ogry które choć tępe, to jeśli im jaką nędzną sztukę magiczną pokazać jako boga czcić cię zaczną. Mógłby wreszcie odszukać tajemnicze Behemoty, które bodajże kilkanaście razy w życiu widział, a które służyły w wojskach Krewlod rzadko, jako elitarna straż przyboczna. Częściej jednak polowano na nie dla ich skór. Mógłby wytrenować do walki Skalne Ptaki, nie używane w bitwie jeszcze nigdzie. Z Awartu przyszłyby zaciągi dobrych żołnierzy: kusznicy, halabardnicy, a może nawet jazda? Z tamtejszych wieśniaków, ogólnie dość bitnych, mógłby zorganizować świetną piechotę, liczył też na gobliny, orków i ich hodowle wilków. Ale to były jak na razie tylko marzenia. Aby dostać się w tamte okolice, praktycznie nie podlegające jurysdykcji króla, trzeba by było przemknąć się między buntownikami, a królem. Obie siły gdyby go dopadły, nie oszczędziły by nikogo z jego oddziału... Trzeba było jednak tę drogę przebyć. Postanowił wysłać zwiad pod wodzą Faratha. Powrócili po dwóch dniach, wiodąc ze sobą kilku uzbrojonych mężczyzn. Ci okazali się ochotnikami z pobliskiej wsi, których król cisnął bardzo podatkami. Ci przywiedli wiadomości iż król o tydzień drogi od ich wsi i że zamierza iść właśnie w tę stronę. -Nie ma rady - rzekł później Amon- trzeba zboczyć ku bagnom. Obawiam się że nic dobrego nas tam nie spotka. Veymir zdawał się przychylać do tego zdania. Lecz szybko się zmitygował. -Nie może to być- powiedział- Na bagnach czeka nas śmierć jeno, nic więcej, a z odrobiną szczęścia możemy przemknąć obok sił Wardona, podobnie jak to zrobiliśmy u Ackharna! W drogę! jedziemy do wsi! Żołnierze mruczeli, ale poszli. Przymknęli do wsi gdzie Veymir nakazał dać wszystkim konie. Później zaś ku zdumieniu wszystkich wyszli i skierowali się w stronę z której miały nadciągnąć hufce królewskie. Po chwili zaś Generał tłumaczył Janowi i dwóm Barbarzyńcom dlaczego tak zrobił. - Widzicie, prostaczkowie nie mają do nas wielkiego sentymentu. Gdyby Wardon zagroził, że spali wieś, niechybnie by nas wydali. Teraz zasię, nawet jeśli powiedzą, że wyszliśmy w kierunku króla, Wardon sam się przechytrzy gdyż pomyśli, iż był to fortel, a my wykręciliśmy w drugą stronę. My zaś przyczaimy się w trawie opodal traktu i gdy wojska przejdą. My ruszymy z kopyta w drugą stronę! - Słusznie prawi!- zakrzyknął po chwili Farath. Reszta podchwyciła. Już po godzinie siedzieli w trawie, ale oczekiwali rozkazu wymarszu. Wtem, błysk, kurzawa, wycie i pokrzykiwanie. To gwardia królewska, wilczy jeźdźcy, w sile takiej, że nie zabawili by z oddziałem Veymira kwatery. Następnie jechał sam król, dumny i pyszny, w otoczeniu trzydziestu Behemotów. Dalej szły niesfornie mrowia goblinów przemieszane z wyższymi od nich ciężkozbrojnymi orkami. Pochód zaś zamykały cyklopy, które eskortowały wozy z żywnością dla tej tłuszczy i kamieniami dla siebie do rzucania. Powoli wozy zaczęły się oddalać i niknąć za horyzontem. Z traw wypadli szybko, acz równo czwórkami. Polecieli prędko traktem w stronę Ulgak. Wtem zamarli, około stu wilczych jeźdźców którzy widocznie zamarudzili gdzieś, wyłoniło się zza traw. Veymir jednak był przygotowany na maruderów. Uformował szybko swych jezdnych w szachownicę, a sam stanął na jej lewym skrzydle. Wilki i ich jeźdźcy poczęli już wyć i biec, więc rzucił na nie spowolnienie. Wyraźnie lepka maź pod ich łapami podziałała. Teraz jeszcze dwie błyskawice i nakazał wziąć pełny pęd. Wiedział dobrze, że wilczy jeźdźcy tylko w ataku są dobrzy, a jak wpadnie na nich, stojących wolno, z rozpędu jazda choćby lada jaka, albo nawet piechota gdy się rozpędzi to rozsypią się jak proch. Jednak teraz chodziło o to by nie umknęli i nie dali znać armii, gdyż wtedy wszystko byłoby skończone. Wydał więc rozkaz, by z początku szli równo, a dopiero na jakieś dwadzieścia kroków od nieprzyjaciela, po siedmiu jezdnych z każdej strony odłączyło się i wpadło wrogowi na skrzydła. Jakoż tak się stało i po chwili opór goblinów został złamany. Teraz pozostawało ich tylko gonić po drodze i nie dopuścić do umknięcia. Jakoż milę dalej wszyscy już leżeli mostem łącznie z wilkami. -A teraz w konie- choćby ostatni dech z nich wyprzeć- krzyknął Veymir. I faktycznie, ruszyli z niewiarygodną prędkością i pokrótce osadzili się tak daleko, że zmęczone pochodem wojsko nie miałoby szans ich doścignąć. Byli już w miejscu gdzie kończyło się bagno, a w dali już była widoczna pustynia. Zjechali więc z wolna, z traktu i ruszyli prosto ku północy... Zmierzch zapadał nad Krewlod, ale dla nich miał to być poranek...
Ghem, ghem, czy spodobało się waćpaństwu? czy ktos w ogóle mię słuchał?! Nie, to nie. Ale kolejna częsć takoż się ukaże choćbyscie mię powiesi chcieli.
*to rzekłszy nałożył czapkę na głowę, pierdnął, beknął, wyszedł mówiąc chamstwa to ja nie zniesę, trzasnął drzwiami i oddalił się w stronę pałacu...*
|
Sewrey
2001-08-29 04:54:23
|
Re: Opowiesci przy kielichu
*wstał od stolika i wybiegł za Don Ashem* Mości bardzie nie uciekaj no tak prędko!
W najciemniejszym kącie żem siedział więc mnie pewnie nie spostrzegłeś, alem cały czas zasłuchany był w opowieść o czynach Twojego przodka i muszę przyznać, że ciekawie o nich prawiłeś. Nie obrażaj się więc, że aplauzu od razu nie było ale przed oczami jeszcze obraz bitwy miałem gdy mówić skończyłeś... Wracaj co prędzej do karczmy i pozwól mi zakupic jakis trunek pzedni co by on na Twe gardło strudzone dobrze zrobił.. Chyba, że wypocząć w zaciszu komnaty wolisz - jeśli taka Twoja wola to zapraszam jutro i liczę, że dalszą część opowieści jak najprędzej usłyszę..
|
Don Ash
2001-08-29 10:18:08
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Nie obraziłem ja się z braku poklasku, lecz z braku choćby i krytyki. A co do trunku, napiję się z waszmoscią chętnie i kolejkę następną postawię, a jutro ciąg dalszy opowiesci podam... Zdrowie waszmoscine!
|
RomAug
2001-08-30 03:54:14
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Poklasku nie pożałuję, gdyż lubię wojenne historie, zręcznie ku zaciekawieniu słuchacza splecione, a co do krytyki... Z tym może poczekam do końca opowieści.
|
Don Ash
2001-08-30 07:10:42
|
Re: Opowiesci przy kielichu
Więc nie niecierpliw się waszmosć, dzis jeszcze usłyszysz ciąg dalszy.
|
1
visitor
in the last 15 minutes:
0
Members
-
1
Guest - 0 Anonymous
|
|
|
|