Behemoth's Lair

502 registered members
Login | Register Your Free Account (Required) | Search | Help | Find Communities!

Page 1 2
Author
Comment
Ingham
2001-09-19 13:36:17


Historia Ignatiusa
Historia Ignatiusa

Był rok pański A.D. 1162 P.C. (Po Ciszy). Rok ten był czasem wielkich przemian. Niejedna wróżba mówiła, że na Erację spadną ogromne klęski. Nikt jednak nie przypuszczał, że będzie aż tak strasznie...
Zapalona żagiew spadła na słomiany dach chaty. Ciemności rozświetlały płonące domy, z daleka wyglądające jak ogniska. Krzyki przestraszonych dzieci, jęki matek bezskutecznie chroniących swoje latorośle, przeraźliwe szlochy gwałconych podlotek zagłuszały nocną ciszę. Nie, nie mogło być mowy o ciszy w takiej chwili. Nieliczni chłopi stawiali nikły opór hordom rogatych demonów. Ludzie biegali między czerwonymi od piekielnego ognia domostwami. Za nimi goniły ogromne psy. Z ich pysków ociekała krew. Ludzka krew... niewinna krew...
Ignatius był garbarzem. Nawet lubił swoją pracę. Jak codziennie rano Jerik, czternastoletni chłopiec przyuczający się do fachu, pobiegł na targ i kupił tam kilka skór gronostajów i lisów. Ignatius robił na ich wyprawianiu całkiem niezły interes. Lasy otaczające jego wioskę Shaerpine obfitowały w zwierzynę. Dlatego cena jednej skórki nie przekraczała trzech eracyjskich talenów. Po wyprawieniu i sprzedaniu jako towar już luksusowy, gotowy do pozszywania, sprzedawał je po cenie trzykrotnie wyższej. Gdy trafiał na naiwniaka, mógł wytargować nawet dziesięć talenów.
Nie zawsze był garbarzem. Kiedyś był wziętym myśliwym, a potem w czasie II Konfliktu Krewlodzkiego dowodził niewielkim oddziałem pikinierów. Nie było to jego przeznaczeniem. Nigdy nie angażował się w najważniejsze potyczki. Można to przypisać braku odpowiednio silnego wojska, ale Ignatius był raczej pasywny. Jego spokojne i może nawet odrobinę tchórzliwe usposobienie nie pomagało na polu walki. Kiedy podczas jednej z bitew pewien ogr roztrzaskał mu maczugą lewą nogę, Ignatius postanowił już na zawsze zrezygnować z wojaczki. Wtedy nie mógł wiedzieć, jak bardzo się mylił...
Tego dnia Shaerpine obudziło się, jak każdego poprzedniego. Około szóstej rano zapiał kogut w gospodarstwie Karleppów. I tak jak zwykle w jego stronę poleciał chodak Sammy Karlepp. I jak zwykle chybił celu. Wokół studni na placu głównym zebrało się mnóstwo ludzi. Każdy czekał z wiadrem na swoją kolej. Dwa burki szczekały na chyba najbrudniejszego mieszkańca osady - Śmierdzącego Freda. On sam bardzo nie lubił, kiedy ktoś tak o nim mówił, ale niestety nie robił nic, aby to zmienić. Baby plotkowały o zbliżającym się festynie. Wśród tego motłochu przechadzał się, a raczej kuśtykał, Kuternoga Ignatius. Zaczepił Sammy Karlepp i z nadzieją w głosie zapytał, czy w końcu udało jej się trafić tego upierdliwego koguta. Sammy tylko się obruszyła, przewróciła oczami i jęła nabierać wody ze studni. Ignatius postanowił wrócić do warsztatu i zobaczyć, czy Jerik kupił skóry.
Gdy zmierzał w kierunku swojego domu usłyszał za sobą stukot kopyt o bruk, którym był wyłożony "plac wodny", jak go nazywali tutejsi. Odwrócił się i zobaczył konnego w białobłękitnych barwach. Na piersi miał złotego gryfa. "Oj, niechybnie znowu podnoszą podatki" pomyślał Ignatius i splunął na szary kamień, na którym siedziała olbrzymia końska mucha.
- Słuchajcie ludzie! - krzyknął domniemany poborca - Zabierajcie z domów kosztowności i najpotrzebniejsze rzeczy i uciekajcie do warowni Anhello - tu nastąpiło krótkie milczenie jeźdźca i szepty wśród gawiedzi - Idzie wojna.
Teraz drobne z początku pomrukiwania przerodziły się w dość głośne dysputy. Na plac zbiegło się więcej ludzi, prawie cała wioska. Dało się słyszeć pytania: kto? gdzie? jak? a szczególnie - dlaczego?. Konny, widocznie nie mając czasu na długie tłumaczenia, jeszcze raz, ale tym razem dobitniej, rozkazał udać się do Anhello. Zaraz potem odjechał.
Ignatius poczuł zawrót głowy. Omało nie upadł. Z pomocą przyszedł mu Jerik. Pomógł inwalidzie dojść do domu, gdzie został odprawiony. W izbie Ignatius położył się na łóżku. "Nie. To niemożliwe. Ten koszmar wraca!". Garbarz wiedział, co oznacza słowo "wojna". I wiedział, że jest to coś okropnego, coś, czego na pewno nie chciałby przejść po raz drugi. Spojrzał na kikut nogi i drewnianą protezę. "Tam kiedyś była noga, która potrafiła nieźle przykopać. Nie! Nie chcę znowu walczyć. A tym bardziej nie chcę zginąć. Nie teraz, kiedy już sobie ułożyłem życie. Teraz mam mój wspaniały warsztat". Tak. Ze swojego warsztatu Ignatius był bardzo dumny. Garbarz spojrzał na półkę. Znajdował się tam, w dębowej gablotce, Order Walecznego Eracjanina przyznawany wybitnym żołnierzom. Z tym, że Ignatius dostał go raczej, jako pocieszenie za uszczerbek na zdrowiu, niż za bohaterstwo.
W jego umyśle zrodził się nagle pewien plan. A raczej tylko błysnęła pewna myśl, którą chciał szybko odrzucić. Ale ona uporczywie wracała. "Nie, nie mogę tego zrobić. Przecież jestem walecznym Eracjaninem". Ale ta myśl nie dawała mu spokoju. Spojrzał jeszcze raz na kikut, na order, omiótł wzrokiem warsztat. Wstał, włożył srebrną blaszkę do kieszeni, zarzucił na siebie kolczugę i poszedł zaprząc konia do wozu.
Jechał długo. Na południe. W oddali widział zbliżające się słupy dymu. Słyszał odgłosy walki. I krzyki. Po paru godzinach wyjechał na sporą polanę, na której stało wiele namiotów. W nozdrza uderzył go smród siarki i smoły. To, co tam zobaczył napawało go zgrozą. I nadzieją?
Z najbliższego namiotu niby-posterunku wyskoczył czart razem z wielkim psem.
- Nie wiem czy mam się śmiać, że odważyłeś się tu przyjechać, czy cieszyć, że za chwilę zobaczę, jak mój pupilek przegryza ci gardło - odezwała się obrzydliwa piekielna istota. Ignatius, cały zmrożony strachem, nie mógł wymówić nawet słowa. Ale musiał.
- Jestem Lord Ignatius - zełgał - Prowadź mnie do swojego wodza. Mam dla niego ważną wiadomość. - Czart zbaraniał na widok śmiałości tego człowieka. Ale usłuchał.
W największym namiocie na środku polany znajdowała się kwatera głównodowodzącego. Ignatius wolał nie myśleć, jak straszne stworzenie przyjdzie mu tam spotkać. Wszedł do środka i zobaczył... człowieka.
- Dlaczego znów mi prze... - człowiek odwrócił się, a na jego twarzy odmalował się wyraz bezgranicznego zdumienia - Wyjdź w tej chwili czarcie! - rozkazał. Sługa wykonał polecenie i zostawił sam na sam swojego wodza z Ignatiusem.
- Po pierwsze, chylę czoła twej odwadze... jak cię zwą? - dowódca uniósł prawą brew.
- Ignatius miłościwy panie - garbarz nerwowo miętosił w rękach swoją czapkę.
- Po drugie Ignatiusie: Co ty tu do kurwy nędzy robisz i jak ci się udało tutaj dotrzeć?
- Jestem... a raczej byłem wysokim dowódcą wojsk eracyjskich - tu Ignatius wyciągnął z prawej kieszeni order i pokazał go rozmówcy. Czego, jak czego, ale nieumiejętności kłamania nie można było garbarzowi zarzucić. - Mam obszerne
doświadczenie bitewne - tu Ignatius pomyślał o swojej nodze i pięknym warsztacie garbarskim. - I chcę służyć Luciferowi Kreeganowi i całemu Eeofol w walce przeciw Eracji...
Ingham
ingham@interia.pl
Don Ash
2001-11-06 10:03:37


zxcx
A ja się przyczepię do kilku innych rzeczy.

Nad cichym i spokojnym dotychczas stepem Kazabanu, zachodniej czę¶ci Eracji, wzbijały się tumany kurzu.

Wy¶lijmy wojska w kierunku Tatalii. Stamtąd nadchodzi ich główna siła - V Armia, a wraz z nią tacy znakomici dowódcy jak Xarfax, Rashka i Ignatius.
Jak wojska Eofolu(wschodnia częsć kontynentu), mogły się zbliżać z zachodu (Tatalia) ?! Kompletnie nie rozumiem.


a wraz z nią tacy znakomici dowódcy jak Xarfax, Rashka i Ignatius.

Jak Ignatius, niedawno przybyły, pozbawiony zdolnosci militarno-taktycznych (ale mi ładny zwrot wyszedł ;) ), a w dodatku tchórzliwy i niepewny siebie, mógł od razu zostać znakomitym dowódc±?!


Poza tym trzyma poziom poprzedniej częsci, czyli bardzo dobre!
Ingham
2001-11-06 10:17:54


Re: zxcx
A jak się pytałem, gdzie leży Eeofol to nikt mi nie chciał odpowiedzieć...

Poza tym już kiedyś napisałem, że popełniłem pewne błędy i zapytałem, czy jesteści w stanie to przetrawić.
(w moim opowiadnaiu dlatego nadchodziły od wschodu, bo wcześniej napisałem, że armia stacjonowała na południu, a Steadwick leży na pn-wsch od tamtych rejonów. Musiałem już konsekwentnie brnąć w tym błędzie, inaczej opowiadanie byłoby niespójne)

Dlatego potrzebna jest jakaś super wyraźna i dokładna mapa całego Antaagrich!

Może to nie wynikło bezpośrednio z treści, ale to już było kilk ładnych miesięcy po tym, jak Ignatius zaciągnął się do armii. Wykorzystał również swoją sławę (tu szczególnie chodzi o order, który powinieneś był zauważyć) z czasów, kiedy był oficerem w wojskach eracyjskich.
Tak się zastanawiam, czy nie wpleść tych wątków (tych z przepadłych kilku miesięcy)w części trzeciej...

Dzięki Don Ash ;)

Ktoś jeszcze?

Dreppin
2001-11-06 12:07:42


Re: zxcx
Jeszcze ja ;)

Nie wypowiadalem sie wczesniej o pierwszej czesci, ale uwazam obydwie za bardzo dobre. Jedyne co wydaje mi sie niejasne to motywacja Ignatiusa do przejscia na strone Eofol. Moze zachowales to na pozniej, wiec nie bede wnikal.

Jesli chodzi o techniczen sprawy:

przeskok miedzy miejscem akcji jak miedzy sala tronowa w Steadwick a obozem V armii warto byloby zaakcentowac linijka odstepu albo kilkoma gwiazdkami, byloby to nieco wygodniejsze

ifryty nie sa upadlymi dzinami. Dziny to geniusze powietrza, a ifryty ognia. Istnieja tez maridy (woda) i dao (ziemia). Tworcy heroesow na sile zrobili z nich naturalnych wrogow

Poza tym ten tekst o trzydziestu stopniach.. mozna byloby wyrazic to w jakis bardziej archaiczny sposob, taka skala nie pasuje do fantasy..
Don Ash
2001-11-07 08:18:20


Re: zxcx
nie ma za co :) Ale czy nie uważasz że można wyedytować poprzednią częsć i to zmienić? Ja co prawda się niestety nie pofatygowałem, ale byłoby to mile widziane... ;) Co do Ignatiusa, to order był przecież z Eracji, a poza tym to naczelny wódz armii Eofolu chyba słyszałby o takim "wielkim dowódcy" ;)

Do Dreppina: mała literówka - pisze się d'ao. Szkoda, że te dwa nie występują w Heroes...
Dreppin
2001-11-07 11:53:20


Re: zxcx
za duzo trunku Don Ashu, cos Ci sie dwoi przed oczami ;). Wiem ze dao tak naprawde pisze sie z apostrofem, ale w rzeczywistosci jest tak rowniez z dzinem, ale nie znam dokladnej pisowni (to bylo w opowiadaniu Sapka "ostatnie zyczenie")
Don Ash
2001-11-07 15:12:25


Re: zxcx
To raczej do ręki mi niecnie dwa pióra podano wykorzystując niewprawnosć mego umysłu po spożyciu trunku onego... ;) Skąd to zaczerpnąłes też wiem (no cóż taki już mój los ;) ), ale ja już po prostu jestem taki upierdliwy, że lubię wytykać błędy :)
Don Ash
2001-11-07 08:16:28


Re: zxcx
nie ma za co :) Ale czy nie uważasz że można wyedytować poprzednią częsć i to zmienić? Ja co prawda się niestety nie pofatygowałem, ale byłoby to mile widziane... ;) Co do Ignatiusa, to order był przecież z Eracji, a poza tym to naczelny wódz armii Eofolu chyba słyszałby o takim "wielkim dowódcy" ;)

Do Dreppina: mała literówka - pisze się d'ao. Szkoda, że te dwa nie występują w Heores...
lopez
2001-09-19 21:44:03


Re: Historia Ignatiusa
Vivat acan!
Moim skromnym zdaniem ta historia jest naprawdę dobra. Ma swój klimat.
Podoba mi się też bardzo nieco żartobliwy język.
W porównaniu do historii Solmyra to jak niebo i ziemia.
Naprawdę ogromny postęp. Żeby było super to zmieniłbym nieco to zdanie: "Ciemności rozświetlały, z daleka wyglądające jak ogniska, płonące domy." Bo trzy razy je czytałem zanim zrozumiałem.
Poza tym chyba OK.
Tylko czy ta historia ma dalszy ciąg?
Hollow Tigre
2001-09-20 04:25:41


Re: Historia Ignatiusa
Bardzo interesujące opowiadanie, pozostawia pewien niedosyt- to dobrze! Ciekawe co ten Ignatius zmalował!

Popieram wypowiedź lopeza dotyczącą zdania: "Ciemności rozświetlały, z daleka wyglądające jak ogniska, płonące domy."- też miałem problemy żeby je zrozumieć.

Moja uwaga: napisałeś "roku pańskiego AD ...". AD (czy też Anno Domini) znaczy właśnie "roku pańskiego".... A tak przy okazji: jakiego Pana miałeś na myśli?
Ingham
2001-09-20 09:57:04


Re: Historia Ignatiusa
Koniec taj histroii każdy dopisuje sam grając w Homm3...

Dzięki Wam za pochlebne słowa. To naprawdę motywuje do dalszej, cięższej pracy.

Naniosłem małe popraweczki. (szczególnie te ogniska).

Seweryu: możesz mi podesłać:ingham@interia.pl

RomAug: wziąłem je do serca. Nie lubię, gdy ktoś mi mówi, że coś źle robię. Więc się poprawiłem.

Wiedziałem, że ktoś się czepnie "Roku pańskiego". Sorki, ale tak po prostu lepiej brzmi.
Hollow Tigre
2001-09-21 00:04:34


Re: Historia Ignatiusa
ale o które dokładnie 'czepnięcie' Ci chodzi?

Ja się 'czepnąłem' tego, że dwa razy użyłeś zwrotu 'roku pańskiego' (obok siebie, w jednym zdaniu).

A to że jest to 1132 rok panowania dynastii, z której wywodzi się Roland (czy inny Archibald) to oczywiste...
Ratboy the Overlord
2001-09-20 01:54:34


Re: Historia Ignatiusa
No wlasnie Inghamie, gdzie jest dalszy ciag? Historia jest na tyle dobra ze im dluzej ja czytalem tym bardziej bylem ciekaw co sie stanie dalej, a ty fundujesz nam takie rychle zakonczenie. Mam nadzieje ze byl to jedynie pierwszy rozdzial z historii zycia Ignatiusa
Sewrey
2001-09-20 02:22:31


Re: Historia Ignatiusa
Brawo Ingham!
To na prawdę bardzo dobra historia, świetnie się ją czyta
Gratuluję tak szybkich postępów.

Co do słownika starszej mowy to miałem coś takiego zciągnięte z jakiejś tolkienowskiej stronki, nie jestem pewien czy nadal go posiadam (spalił mi się dysk) ale poszukam i dam Ci znać jeśli go znajdę.
Sewrey
2001-09-20 03:12:39


do Inghama
znalazłem słownik elfio-angielski jak jesteś zainteresowany to mogę Ci go podesłać mailem
E1ias
2001-09-20 04:19:12


Re: do Inghama
Slownik (dosc ubogi) starszej mowy:
sapkowski.fantasy.art.pl/...nc=slownik
Ingham
2001-09-19 13:38:40


Prezentuję...
Prezentuję drugą z serii opowieści biograficznych. Tym razem na specjalne życzenie Imperatora Behemotha, człowieka, który służy Kreeganom.
Wydaje mi się, że jest lepsza od "Historii dżina Solmyra", ale nie mnie to oceniać.

I chciałem przeprosić barda Wwalkera, bo wcześniej nie napisałem, wszystkiego. Chodziło o to, ż enie przyjął tej opowieści, bo była ona marna od strony stylistycznej. I to On zaproponaował, żebym przedstawił ją na Forum. Tu będę cytował jego maila:
> Dla przyjaciół Jaskini znacznie ciekawsze od historii bohaterów HOMM będą historie ICH samych, jako takich bohaterów.
> No rzeczywiście, trzeba to mocno jeszcze doszlifować, żeby nadawało się do publikacji.
>Twoje pióro jeszcze bardzo młode ale zapał chwalebny - dzięki temu doświadczenie możesz zdobyć znacznie szybciej niż inni.
Jeszcze raz przepraszam zainteresowanego.

Czekam na opinie.
I na pomysły, kogo następnego mam opisać. (może będzie to zaproponowany przez Don Asha Thant)

BTW: Macie może słownik Starszej Mowy, lub jakikolwiek elfio-polski? Albo wiecie, gdzie taki znaleźć. Podobno jest taki na sapkowski.pl, ale ja jakoś go nie widzę.
wwalker
2001-09-21 04:06:33


recenzja barda :)
Brawo!

Chcąc nie chcąc (a tak naprawdę chcąc) muszę przyłączyć się do ogólnej pochwały: opowiadanie już ZNACZNIE bardziej dopracowane. Jeśli wolno mi porównać i wzbudzić zdrową rywalizację to... właśnie przegoniłeś Don Asha :)


Pomysł: 9/10

- zdrada spowodowana wewnętrznymi rozterkami to temat dobry, ale niestety starczy tylko na krótkie opowiadanie, żeby kontynuować trzeba będzie dorysować kolejne motywy dalszego postępowania bohatera, jeśli będą równie dobre to tylko pogratulować


Styl: 6/10

- jest jeszcze sporo języka, którego używa się w mowie, nie w piśmie.
Nikt jednak nie przypuszczał, że będzie aż tak strasznie...

- parę błędów w szyku dłuższych zdań:
po wyprawieniu i sprzedaniu... sprzedawał je po cenie...

- niespójna dynamika:
Zapalona żagiew spadła na słomiany dach chaty. Ciemności rozświetlały płonące domy
pierwsze zdanie ma dużą dynamikę, drugie niezgodną małą:
"żagiew spadła" sugeruje coś co dzieje się właśnie teraz - jedna spadła, druga zaraz spadnie - teraz powinno być "płonące domy roświetliły ciemność nocy" a nie "rozświetlały" - podtrzymałbyś to "teraz"
ew. drugie (gorsze) rozwiązanie to obniżyć dynamikę pierwszego zdania:
"żagwie spadały na słomiane dachy, płonące domy rozświetlały ciemność nocy"
- rozwiązanie gorsze bo buduje mniejsze napięcie: tak opowiada ktoś widzący z daleka albo relacjonujący zdarzenia z przeszłości


Konstrukcja opowiadania: 8/10

- Niezłe wprowadzenie, dobre przedstawienie bohatera - zarysowanie jego przeszłości,

- Nie odniosłeś w czasie wydarzeń z wprowadzenia (płonących chat) do wydarzeń zwykłego wiejskiego dnia, w którym Ignatius podejmuje decyzję: nie wiadomo, czy to się wydarzyło wcześniej, ale w innej wiosce i jeszcze o tym nie wiedzą, czy też na przykład wioskę spalił już Ignatius a w opowiadaniu zastosowałeś przeniesienie akcji w czasie w przeszłość aby wyjaśnić jak do tego doszło (ciekawsze byłoby to drugie rozwiązanie)

- pochwalam próbę zastosowania akcentowania przez powielenie:
Tego dnia Shaerpine obudziło się, jak każdego poprzedniego [...] I tak jak zwykle w jego stronę poleciał chodak Sammy Karlepp. I jak zwykle chybił celu.
Rozwiązanie wzbogaca konstrukcję opowiadania ale potrzebuje jeszcze dopracowania stylistycznego. Mistrzostwo w tej technice odnajdziesz u Sapkowskiego - ja za jego śladem również staram się jak mogę :)


Spójność postępowania postaci: 7/10

- dobrze umotywowane i logiczne postępowanie głównego bohatera - dopasowane do naszkicowanego charakteru,

- bardzo dobrze wplecione codzienne zajęcia i perypetie mieszkańców wsi, takie rzeczy - mało istotne w porównaniu z wielkich wydarzeń na świecie

- Na miejscu dowódcy nie gratulowałbym odwagi gościowi który nerwowo miętosi czapkę w rękach :); nie kazałbym też wyjść z namiotu strażnikowi zupełnie nie wiedząc kogo mam przed sobą...; "bezgraniczne zdumienie" - tu przemalowałeś: facet mógł być pierwszym lepszym zwiniętym w pochodzie armii wieśniakiem - dowódca nic o nim jeszcze nie wie, nie wie nawet, że sam przyszedł - czym ma więc być tak zadziwiony


Dialogi: 7/10

- dość dobre, tylko mało :) zmiany w stylu wypowiadania się wskazane jest uzupełnić opisem: w Twoim przypadku dowódca przechodzi od pozorów spokojnej rozmowy do gwałtownego wybuchu, ale poza słowami tego nie widać i dlatego wyszło to nienaturalnie - nawiasem mówiąc samo to zagranie było świetne tylko nie wykończone.


Ciąg dalszy:
oczekiwany z niecierpliwością :)


opowiadanie trafi do Tawerny - jesli chcesz cos jeszcze poprawić to prześlij mi ostateczną wersję ale nie na wwalker@valhalla.pl tylko na wwalker@wp.pl - ten pierwszy chyba już utracony a w każdym razie niepewny


Do wszystkich potencjalnych autorów: Ingham udowodnił, że praktyka czyni Mistrza - do dzieła więc!
Don Ash
2001-09-21 04:54:10


opinia barda, konkurenta
Hem, hem... opowiadanie bardzo dobre, czekam z niecierpliwosci± na obiecanego Thanta, a może jeszcze Ivora?
Do Wwalkera: postaram się odebrać niedługo palmę pierwszeństwa ;) Własnie powstaje dalszy ci±g mojej opowiesci. Jutro opublikuję kolejn± częsć.
Ingham
2001-11-02 15:47:12


Historia Ignatiusa - Expansion Pack ;)
Historia Ignatiusa - Expansion Pack

UWAGA: ZAWIERA ELEMENT DRASTYCZNY. OSOBY O SŁABYCH NERWACH POWINNY OPUŚCIĆ FRAGMENT WYZNACZONY ZNAKAMI: [!!!]...[!!!]

        Było lato. W tym roku temperatury znacznie przekraczały trzydzieści stopni. Bardzo długo nie padał deszcz. Sucha ziemia pragnęła choć kropli wody. Ignatius doskonale rozumiał potrzeby matki ziemi. Dlatego wysikał się na spękany od braku wilgoci eracyjski step. Zapiął spodnie. Dla zniwelowania deficytu wilgoci splunął jeszcze soczyście prosto pod buty. "Tak, gorąco tu jak w piekle." pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Obok niego zarżał czarny ogier. Ignatius odwrócił głowę. Przez półmetrowe pożółkłe trawy maszerowała V Armia Eeofol. Zwartą kolumną szły najsamprzód dostojne czarty, każdy z batem w ręku. Wkoło nich biegały piekielne psy. Za czartami ciągnęły rogate demony w liczbie niewyobrażalnie wielkiej, nawet jak dla byłego handlowca.
Ignatius czasem, ale coraz rzadziej wspominał swój dom w Shaerpine. Teraz liczyła się tylko chwila obecna, a w dosłownie takowej minęły go już hordy demonów. Za nimi kroczyły setki diablików. Niosły sztandar. Na czarnym, łopotającym na wietrze arrasie wyhaftowany był czerwony płomień opatrzony parą błoniastych skrzydeł. Taki sam znak nosił na piersi Ignatius. Jeszcze raz omiótł spojrzeniem step i odjechał na koniu w stronę swojego oddziału.
Nad cichym i spokojnym dotychczas stepem Kazabanu, zachodniej części Eracji, wzbijały się tumany kurzu. Wielka złota tarcza palącego słońca unosiła się pionowo nad ziemią. Płonęła gniewem. Zdawało się, że chciała spalić te piekielne hordy. Ale te przeklęte istoty były do tego przyzwyczajone, żar nie przeszkadzał im w marszu. Parli naprzód. Siła armii, jak okiem sięgnąć, rozciągała się od jednego krańca horyzontu po drugi. Czerwoną falą rozlewała się na żółtych pagórkach. Szybko zmieniała kształty. Z lotu ptaka wyglądała jak tańczącu ognik. Ale ognikiem nie była. Była płomieniem, żrącym pożarem, pożogą z dna piekieł.
Zapalona żagiew spadła na słomiany dach chaty. Ciemności rozświetlały płonące domy, z daleka wyglądające jak ogniska. Krzyki przestraszonych dzieci, jęki matek bezskutecznie chroniących swoje latorośla, przeraźliwe szlochy gwałconych podlotek zagłuszały nocną ciszę. Nie, nie mogło być mowy o ciszy w takiej chwili. Nieliczni chłopi stawiali nikły opór hordom rogatych demonów. Ludzie biegali między czerwonymi od piekielnego ognia domostwami. Za nimi goniły ogromne psy. Z ich pysków ociekała krew. Ludzka krew, niewinna krew... W odległości kilkudziesięciu jardów od zabudowań stała postać. Gestami wydawała komendy. Krzyczała. Na jej twarzy malowała się wściekłość, szał bojowy zawładnął jej umysłem. Wprawny obserwator mógł jednak ujrzeć tam śladowy grymas strachu. Płomień na piersi gorzał gniewem. Ten człowiek zatracał się dla ludzkości. Ta kiedyś miała go wykląć. Ruchem ręki wskazał uciekającego w pobliską olszynę chłopa. Psy pognały za nim...
Tej samej nocy, w swoim namiocie, Ignatius miał kłopoty. Nie mógł długo zasnąć. Rzucał się na łóżku. Twarda polowa prycza bynajmniej nie ułatwiała mu sprawy. Starał się wyobrazić sobie coś przyjemnego, tak uczyła go matka. Miało to być ponoć najlepsze remedium na bezsenność. Ale Ignatius nie miał takich wspomnień. Wszystko co kłębiło się w jego umyśle to sprawy teraźniejsze. Wojna i krew. Gdy tylko opuszczał powieki, przed oczami stawały mu apokaliptyczne obrazy. Sceny rodem z najstraszniejszego koszmaru. Bo wojna jest złym snem. Jest jakby letargiem, z którego nie można się przebudzić. A czuje się wszystko.
W jego pamięć wryła się swymi ostrymi jak spiżowe pazury korzeniami szczególnie jedna okrutna scena. Ta wizja powracała co noc.
Było to na początku wojny. Miał wtedy pod komendą kilku czartów i wytresowane cerbery. Miał za zadanie wybadać teren w okolicach wioski Dhuelle. Był wczesny wieczór, słońce przebijało się wąskimi karminowymi strugami spomiędzy starych olch. Idąc przez olszynę Ignatius czuł przyjemny zapach mchu, cierpką woń butwiejących drzew. Między pniami mignęła ruda kita lisa. Po jakimś czasie ich nozdrza zaczął pieścić słodki zapach kaszy i ziołowego wywaru. Wyszli z lasu. Zobaczyli spokojne drewniane chaty. Wioska wyglądała jakby na opuszczoną. Gdzieniegdzie kury grzebały w ziemi w poszukiwaniu smakowitych dżdżowniczek. Przed pomalowaną na zielono chatą, z budy wystawał łeb psa. Odpoczywał po męczącym dniu polowania. Nigdzie nie było widać żadnego człowieka. Wszyscy poszli nad rzekę z okazji tutejszego święta Vreat'he.
Ignatius machnięciem ręki nakazał przeszukać teren. [!!!] Sam z dwoma cerberami ruszył w kierunku domu właścicieli burka. Wychudły kundel na widok swoich bardzo dalekich krewnych skulił pod siebie ogon i ostrożnie wycofał się do budy, cały czas bacznie obserwując przybyszów. Igantius pchnął drzwi chaty. Głośno skrzypiące stare deski z sośniny ustąpiły i odsłoniły przed nim wnętrze domostwa. Cerbery natychmiast wbiegły do chaty i zaczęły węszyć. W pewnej chwili oba podniosły łby do góry. W ich oczach zapłonęła dzika niepohamowana żądza krwi. Z pianą cieknącą z pysków rzuciły się do bocznej izby. Dopiero teraz do uszu Ignatiusa doszedł płacz. Kwilenie niemowlęcia. "Nie!" - raptownie uderzyła go okropna myśl. Na mgnienie oka przytłumiony umysł zobaczył ciemność, która w następnym momencie spłynęła krwią. Niewinną krwią. Pobiegł tak szybko, na ile pozwalała mu proteza. Zobaczył jak jeden cerber rzuca się do kołyski i wyszarpuje stamtąd ubranie. To nie był sam materiał. Tam było czteromiesięczne dziecko. Pies złapał je w swój straszliwy pysk. Kły zatopiły się w malutkim ciele. Krew trysnęła na owłosioną paszczę. Cerber szarpnął łbem. Coś chrupnęło. Coś pękło. Płacz ustał. [!!!]
V Armia Eeofol parła sukcesywnie na wschód niszcząc, jak stado szarańczy, wszystko co napotkała na swojej drodze. Płonęły pojedyncze domostwa, wsie, nawet całe miasta. Cały czas na wschód, na Steadwick. Wiadomo, że gdy pada stolica, pada również całe państwo. Nie da się uleczyć choroby, która wgryzie się głęboko w organizm. A już na pewno nie śmiertelnej choroby. Przez Erację przechodziła plaga, której jak narazie nic nie było w stanie powstrzymać. Czyniono starania, posyłano posłów z propozycją ugody. Żaden nie wrócił...
- Jak to nie wrócił! Który to już w tym miesiącu! Czy te piekielne stwory wiedzą, co to polityka? I nietykalność posłów?! - Postać w czerwonej szacie była zagniewana, bardzo zła. Zdradzał to wyraz i kolor jej twarzy, jeszcze bardziej intensywny od barwy noszonego odzienia.
- Jaśnie Panie, z nimi nie da się pertraktować. Tą zarazę trzeba zniszczyć. Wyślijmy wojska w kierunku Tatalii. Stamtąd nadchodzi ich główna siła - V Armia, a wraz z nią tacy znakomici dowódcy jak Xarfax, Rashka i Ignatius. - główny doradca wojenny króla Eracji, baron Stallard, był zawsze zwolennikiem ofensywnych akcji.
- Nie, nie chcę znowu krwi... - postać z berłem w dłoni bezwładnie osunęła się na tron. Jej twarz była smutna i zatroskana. - Powiedz mi baronie czy Eracja nigdy już nie zazna pokoju?
Ignatius właśnie się golił, gdy do namiotu bezszelestnie wleciał ifryta. Dowódca dywizji Skrzydlaty Płomień nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić, że te upadłe dżiny potrafią się bezdźwięcznie przemieszczać. Dlatego byli wyśmienitymi szpiegami. Tym razem też dał się zaskoczyć:
- Lordzie Ignatiusie.
- Co jest ku... auu! Zaciąłem się przez ciebie czarci pomiocie!
- Jeżeli chodzi o ścisłość, to...
- Zamknij się! Mów szybko po co tu przybyłeś.
- Mój Pan, generał Rashka, chciał widzieć Ciebie Panie w ważnej sprawie.
- On ma tylko ważne sprawy. Tylko chodź Iguś i chodź, wypijemy. Dobra za chwilę przyjdę. A teraz sfruwaj stąd. - ifryta jak zwykle bezszelestnie, jak lekki podmuch wiatru, wypłynął z namiotu. Ignatius dokończył golenia, zarzucił płaszcz, dokręcił sztuczną nogę i udał się do namiotu Rashki.
Wbrew temu co oczekiwał, zobaczył generała gniewnego. Cały płonął gniewem. Płonął też w dosłownym tego wyrazu znaczeniu.
- Którego to już musiałem zabić w tym miesiącu? To mnie przestaje bawić! Czy ten durny Roland nie może wreszcie zrozumieć, że z Eeofol i Luciferem Kreeganem nie ma pertraktacji. Przecież my chcemy tą obrzydliwą Erację spalić, a nie dzielić, że to nasze, a to ich. Wszystko będzie nasze! - Ignatius ze spokojem wysłuchał tych słów. Jednak głęboko w jego sercu coś drgało. Coś się burzyło.
- Chciałeś mnie widzieć Rashi. W jakiej dokładnie sprawie?
- Mimo tego, że Roland nie chce otwartej walki, jego doradcy silnie na niego naciskają. Mój wywiad donosi, że ofensywa może ruszyć w ciągu najbliższych kilku dni. Prawdopodobnie postawią wszystko na jedną kartę i uderzą na V Armię, czyli, kurwa, na nas! Ja nie mam nic przeciwko, wręcz jestem bardzo zadowolony, że do takiego starcia dojdzie, ale rzecz w tym, że tego nie było w naszych planach. Trzeba będzie wymyślić jakiś plan. Piekielnie dobry plan. - najważniejszy z ifrytów uśmiechnął się pod nosem - Może by tak wysłać jakiś oddzialik na boczną misję. To będzie coś specjalnego, coś krwawego i coś z niespodzianką. Odwróci to uwagę Rolanda od V Armii, a my wtedy będziemy mogli go spokojnie zaatakować. I wiem nawet co to będzie. Wiem także jaki oddział wysłać na tą misję. I wiem w końcu, kto go poprowadzi...
Tej nocy Ignatius również nie mógł zasnąć...



1 visitor in the last 15 minutes: 0 Members - 1 Guest - 0 Anonymous