Behemoth's Lair

502 registered members
Login | Register Your Free Account (Required) | Search | Help | Find Communities!

Page 1 2
Author
Comment
Dreppin
2001-10-07 22:15:16


Opowiadanko
        - Wstawaj chłopcze, obudź się - powiedział starzec lekko zachrypiałym, lecz miłym głosem. Chłopiec przekręcił się na drugi bok i wykonał ruch, jakby chciał naciągnąć kołdrę, ale kołdry nie było.
- Zbudź się!
        Chłopiec usiadł na kocu na którym spał i przetarł oczy pięściami. Ziewnął.
        - Wstań i przywitaj Pana.
        Chłopiec wstał, obrócił się w stronę wschodzącego właśnie słońca i wyrecytował:
        - Witaj! Witaj Panie, który żyjesz i który życie dajesz! Bądź pozdrowiony, który jaśniejesz i który jesteś światłością! Twój sługa wita Cię!
        Starzec wyjął ze swojej skórzanej torby kawałek niezbyt już świeżego chleba. Potrzymał go przez chwilę w dłoniach, a pieczywo pojaśniało, zmiękło i stało się ciepłe. Rozłamał je i połówkę dał chłopcu. Chłopiec jadł i nie dziwił się. Zdążył się przyzwyczaić do tego, że starzec potrafi robić różne dziwne rzeczy.
        - Chodź. Ruszamy.
        Chłopiec włożył sandały i stanął u boku starca. Starzec wziął swoją laskę, długą i sękatą. I ruszyli. Szli traktem, drogą wykładaną wielkimi kamiennymi płytami. Szli wśród łąk i pagórków. Słońce świeciło, zaczynała się wiosna. Kwiaty nieśmiało rozwijały swe pąki, roztaczały dokoła swoją woń. Po prawej ręce w oddali widniały wierzchołki gór. Szli. Starzec był krzepki jak na swój wiek i szedł szybko, rytmicznie postukując laską. Chłopiec musiał stawiać wielkie kroki, aby za nim nadążyć. Czasami mijali ich konni. Nie byli to ludzie przyjaźni, żaden z nich nie zatrzymał się, żaden nie pozdrowił ich nawet drobnym gestem. Mało było na trakcie ludzi przyjaznych. W ogóle było mało ludzi przyjaznych.
Drzewa zaczęły rosnąć coraz gęściej. Były to wielkie dęby i niewiele mniejsze brzozy. Weszli w las, zapadł półmrok, docierało tu niewiele światła. Nie było już widać gór.
        - Mistrzu.
        - Tak, chłopcze?
        - Mistrzu, powiedz. Dokąd idziemy?
        - Nie wiem, chłopcze. Jeszcze nie wiem. Ale musimy iść, lepiej iść niż stać w miejscu.
        Szli. Szli wytrwale, choć nie znali celu. Starzec jednak widział cel, lecz nie wiedział, gdzie on jest.
        Po pewnym czasie zatrzymali się, aby wypocząć i posilić się. Usiedli przy drodze, pod drzewem. Jedli chleb odświeżony mocą starca i popijali wodą. Jedli w milczeniu, dopiero gdy skończyli, chłopiec zapytał:
        - Mistrzu, czy długo będziemy jeszcze wędrować?
        - Tak, chłopcze, długo. Nawet bardzo długo - dodał mówiąc jakby do siebie.
        Już po paru godzinach wyszli z lasu. Po prawej ręce znów pojawiły się góry, lecz chyba były bliżej niż poprzednio. Po pewnym czasie droga zbiegła się z dużo większym traktem, który był znacznie bardziej uczęszczany. Mijały ich teraz głównie wozy kupców, wiozących swe towary. Było również wielu podobnych im podróżnych, lecz wszyscy oni zdawali się nie zauważać innych ludzi.
        Tuż przed zachodem słońca dotarli do miasta, bardzo dużego miasta. Było je widać z daleka. Leżało na wielkim wzgórzu, otoczone malowniczymi łąkami i sadami, których malowniczość podkreślało delikatne światło układającego się do snu słońca. W dole wiła się srebrzysta rzeka, a w górze jaśniały białe wieże miasta. Jedynym widokiem psującym ten krajobraz była brudna i zatłoczona droga, zmierzająca wprost do bram miasta.
        - Mistrzu, jak się nazywa to miasto?
        - Figvaell, czyli Białe Wieże, ale ludzie mówią nań Tagrask.
        - A co znaczy Tagrask?
        - Czarne Wieże.
        - Jak to, mistrzu? Jak jedno miasto może być jednocześnie czarne i białe?
        - Tak to jest na tym świecie. W swoim czasie dowiesz się wszystkiego.
        W pobliżu bramy ustawiła się długa kolejka kupieckich wozów, piesi szli obok. Im bardziej zbliżali się do murów, tym większy panował gwar. Największy hałas robił krasnolud, właściciel pierwszego wozu w kolejce. Kłócił się z celnikiem o wysokość opłaty celnej, miotając przy tym najrozmaitszymi przekleństwami we wszystkich trzech językach, które znał. Chłopiec, który nigdy jeszcze nie widział krasnoluda, patrzył na niego z zainteresowaniem. Krasnolud zupełnie przypadkiem zauważył zaciekawione spojrzenie chłopca i warknął:
        - A ty gdzie się gapisz, kurduplu? - choć sam był podbnego wzrostu.
        Chłopiec speszony i przerażony szybko odwrócił wzrok, a starzec położył mu rękę na ramieniu i cicho pouczył:
        - Wchodzisz teraz do miasta, między ludzi.. i nie tylko. Trzymaj się mnie i nie okazuj ciekawości ani zdziwienia.
        - Mistrzu, ale ja nic nie zrobiłem.
        - Wiem, chłopcze, wiem. Musisz się nauczyć jeszcze wielu rzeczy o porządku świata, choć jest on bardzo zaburzony.
        Przeszli przez bramę i znaleźli się w mieście. Głowna ulica biegła wprost do centrum, właśnie nią podążyli. Kamiennice były wysokie, kilkupiętrowe, wszystkie zbudowane z czerwonej cegły. Na boki odchodziło wiele mniejszych uliczek. Już zmierzchało, a na ulicy ciągle były tłumy. Po ulicach chodzili głównie ludzie i krasnoludy, gdzie niegdzie widziało się także gnoma lub niziołka. Dotarli do wielkiego, centralnego placu. Tutaj budynki były naprawdę bardzo wysokie i bogato zdobione. Panował tu jeszcze większy chaos i rejwach niż przy bramach. Kupcy na straganach zachwalali swoje towary, cyrkowcy dawali występy. Na środku placu stał duży pomnik z szarego kamienia. Przedstawiał konnego mężczyznę w oskrzydlonym hełmie i dzierżącym w ręku błyskawicę.
        Zmysły młodego chłopca chłonęły mnóstwo nowych doznań, lecz nie było czasu, aby się ze wszystkim zaznajomić. Starzec mocno trzymał go za rękę i starał się przecisnąć w gąszczu ludzi. W końcu się to udało i znowu szli główną ulicą. Zeszli w jakąś boczną uliczkę i jeszcze po kilku zakrętach dotarli do zupełnie innej dzielnicy miasta. Były tu małe, najwyżej dwupiętrowe domki z ogrodami, zbudowane nie z cegły, lecz z białego kamienia. Było tu dużo ciszej, ludzie nie kręcili się po ulicach, więc było tu czysto i schludnie.
        Skierowali się do jednego z domków. Nie różnił się on od pozostałych, poza niewielkim szyldem. Chłopiec nie był jeszcze zbyt biegły w czytaniu, więc nie zdążył przeczytać napisu. Starzec chwycił za kołatkę i zastukał mocno. Po chwili drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich twarz człowieka o czarnych włosach i krótkiej czarnej brodzie i wąsach. Miała miłe i łagodne rysy.
        - Już zamknięte.
        Starzec nie odpowiedział na to, lecz patrzył na człowieka, który ukazał się w drzwiach. Dopiero po chwili oblicze mu pojaśniało i niemal krzyknął.
        - Mistrzu Ternilu! Jaka radość mnie ogarnęła, cóż cię sprowadza do Tag.. do Figvaell? Proszę, wejdź.
        Wewnątrz panował półmrok, było to niewielkie pomieszczenie z ladą i wieloma półkami zapełnionymi różnymi księgami i butelkami. Unosił się tu zapach sosnowego drewna i jeszcze jakiś inny, dziwny.
        - Witaj, młodzieńcze - powiedział starzec - widzę, że dobrze ci się powodzi.
        - O, tak. Nie narzekam. A kogo ze sobą przyprowadziłeś?
        - Chłopcze, przedstaw się.
        - Nazywam się Bernard.
        - Ja nazywam się Gelfin i byłem kiedyś uczniem Ternila, tak jak ty. Proszę wejdźcie do kuchni, na pewno chętnie coś zjecie po długiej podróży.
        Weszli do drugiego pomieszczenia, było tu dużo jaśniej. Na środku stał duży stół, a obok przy gotowaiu uwijał się niziołek.
        - Tomie, mam gości. Przygotuj dwie dodatkowe kolacje. Zapraszam, usiądźcie.
        Siedli przy stole i już wkrótce jedli ciepłe danie. Niziołek Tom także jadł z nimi siedziąc na bardzo wysokim krześle. Chłopiec cieszył się ciepłym posiłkiem, po tylu dniach o chlebie, choć był on zawsze świeży i pachnący, dzięki mocy starca. Jedli w milczeniu, lecz Gelfin był bardzo szczęśliwy i ożywiony. Widocznie bardzo cieszył się z wizyty swojego dawnego nauczyciela.
        - Pewnie chcecie się przespać, oczywiście użyczę wam łoży.
        - Dziękuję ci za gościnę. Widzę, że Bernard jest już bardzo śpiący, lecz ja chętnie bym z tobą porozmawiał.
        - Ależ oczywiście, mistrzu. Tomie, zaprowadź chłopca na górę.
        Niziołek wyszedł przez drugie drzwi, za którymi były schody, a chłopiec podążył za nim. Weszli na górę do krótkiego korytarza z czworgiem drzwi i dużym oknem na końcu, niziołek otworzył drzwi do jakiegoś pokoju i uśmiechnął się.
        - Wejdź tutaj, jest tu łóżko z ciepłą pościelą, na pewno będzie ci dobrze.
        Chłopiec odwzajemnił uśmiech.
        - Dziękuję.
        Okno w pokoju wychodziło na ogródek z kilkoma drzewami i różnymi dziwnymi roślinami. Chłopiec zdjął sandały, koszulę i spodnie. Klęknął na łóżku w stronę okna, za którym słońce znikało za horyzontem. Pochylił głowę i wyszeptał coś cicho.
        Położył się i zanim zasnął pomyślał o swoim starym mistrzu, o mieście o dwóch nazwach, o Gelfinie dawnym uczniu Ternila, o niziołku o wesołej twarzy i owłosionych stopach oraz o swojej dziwnej wędrówce, która miała trwać bardzo długo.
Dreppin
2001-11-12 12:12:27


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
        Gdy Tom zaprowadził Bernarda na górę, starzec i jego dawny uczeń przeszli do salonu i zasiedli w fotelach przy kominku. Ternil wyjął ze swojej torby starą, trochę podniszczoną fajkę.
        - Czy masz może trochę ziela? Moje skończyło się tydzień temu.
        - Oczywiście, że mam. Nawet je uprawiam i sprzedaję.
        Podszedł do kredensu i wyjął z niego niewielki, lecz pękaty woreczek i fajkę. Usiadł na swoim fotelu i podał ziele starcowi. Ternil otworzył mieszek i powąchał jego zawartość.
        - Przednia jakość. Widzę, że nauka nie poszła w las.
        - Miałem dobrego nauczyciela - uśmiechnął się Gelfin.
        Nabili fajki i zapalili. Usadowili się głębiej w fotelach i spoglądali na jasny ogień tańczący po sosnowych polanach. Rozmawiali do późna o dawnych czasach, kiedy Gelfin pobierał nauki u Ternila, a także o obecnych, które na pewno nie były lepsze od dawnych. Rozmawiali o wojnie, która kilka lat temu spustoszyła ziemie całego Gerian. Gawędzili o nowych krasnoludzkich wynalazkach, którymi było zalewane Figvaell i całe Królestwo. W końcu jednak tematem rozmów stał się Bernard.
        - A kim jest ten chłopiec, którego przyprowadziłeś ze sobą, mistrzu? - zapytał Gelfin.
        - Jest moim uczniem i przyprowadziłem go tutaj, bo chcę, abyś ty go uczył.
        - Ja? Ależ, mistrzu...
        - Bardzo chciałbym opiekować się Bernardem, lecz jestem już stary. Mój czas się kończy.
        Gelfin milczał, nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Nie wyobrażał sobie świata bez swojego mistrza, nie chciał, aby on umarł.
        - Nie wiem, kiedy odejdę do Pana, lecz resztę swego życia chciałbym spędzić z tobą i z Bernardem. Oczywiście, jeśli to nie problem.
        - Ależ nie. Możesz zostać jak długo chcesz, mistrzu.
        - Chcę ci powiedzieć kilka ważnych rzeczy o Bernardzie. Muszę to zrobić dzisiaj, ponieważ nie wiem, czy jutro będę mógł.
        Gelfin nadal milczał, nie chciał nic mówić. Chciał słuchać swojego nauczyciela.
        - Mam powody przypuszczać, że ten chłopiec ma bardzo duże wrodzone zdolności, lecz nie jestem tego pewien. Znałem jego babkę i matkę, obydwie były nosicielkami bardzo silnego genu. Niestety nie znałem jego ojca, a on jest jeszcze za młody, żeby sprawdzić, czy ma potencjał. Jedno jest pewne; nie możemy go zostawić. Jego rodzice zginęli w czasie wojny, a niedawno umarła jego babka. Kiedy odejdę, zajmij się nim i ucz go. Nawet jeśli nie będzie miał umiejętności, wprowadź go do Bractwa.
        - Dobrze, mistrzu. Jednak myślę, że nie powinieneś być tak pochopny. Zawsze miałeś dobre zdrowie, może to jeszcze nie pora?
        - Młodzieńcze, stary człowiek wie, kiedy będzie umierał. Ja wiem, że stanie się to wkrótce, może nie jutro. Chcę jednak być gotowy - przerwał na chwilę, jakby zastanawiał się, co mówić dalej. Dopiero po chwili podjął - Będziesz teraz nauczycielem Bernarda, więc muszę ci powiedzieć... a raczej pokazać.
        Sięgnął do pasa, do przywiązanej do niego sakwy i wyjął z niej jakiś mały przedmiot, który delikatnie błyszczał w świetle ognia. Podał go Gelfinowi. Gelfin wziął ową rzecz do ręki i przyjrzał się jej. Na jego twarzy pojawiło się bezgraniczne zdumienie, otworzył szeroko oczy i usta, jakby zobaczył wcielonego diabła. Oddał przedmiot Ternilowi. On jednak go nie przyjął, lecz rzekł:
        - Należy teraz do ciebie, Bernard jest teraz twoim uczniem.
        Gelfin nie wiedział, co powiedzieć. Jeszcze raz obejrzał ów przedmiot.
        - Może to pomyłka lub przypadek. Czy pytałeś go, mistrzu, skąd go ma?
        - Tak, dostał go od swojego ojca.
        - Może więc przepowiednia mówi o jego ojcu, a nie o nim.
        - To niemożliwe. Gdyby tak było, spełniłaby się już, jego ojciec nie żyje od paru lat.
        - Zdarzało się już kilkakrotnie, że pojawiał się ktoś z Symbolem, a przepowiednia się nie wypełniała.
        - Wiesz przecież, że tekst wróżby nie został całkowicie przetłumaczony. Nie znamy szczegółów, nie wiemy skąd ma wziąć się Symbol. Przepowiednia nie mówi także nic o innych Symbolach, które się pojawiały. Nie wiemy, czy to jest ten właściwy Symbol, ale nie wolno nam zaprzepaścić szansy.
        - Mistrzu, to zbyt duże obciążenie, nie wiem czy podołam.
        - Ja wiem, że podołasz. Jesteś moim najlepszym uczniem. Wiesz przecież, że nauczyciela posiadacza Symbolu obowiązuje tajemnica. Nie możesz powiedzieć nic innym, ani nawet Bernardowi. Ucz go tak, jak każdego innego ucznia, jeśli nadszedł czas, przepowiednia sama się wypełni.
        Gelfin milczał przez chwilę, był przytłoczony wieścią, obawiał się.
        - Wiem, że muszę podołać. Tak chciał Pan.
        - Cieszę się, że tak na to spojrzałeś. Uwierz w siebie i nie daj się zniszczyć swojemu strachowi.
        - Dobrze, mistrzu.

***

        Starzec nie doczekał następnego dnia. Skonał w nocy. Gdy Gelfin spostrzegł, że jego mistrz już nie żyje, pogrążył się w żałobie. Nie był to zwyczajny żal, jaki zazwyczaj towarzyszy ludziom po stracie bliskich. Gelfin żałował, że świat został pozbawiony tak wspaniałej osoby. Jednak wiedział, że Ternil odszedł w lepsze miejsce i stamtąd też będzie spoglądał na ziemię. Nie wiedział, co czynić, jak się zachować. Targały nim różne uczucia także z powodu nowego brzemienia. Oto chłopiec, którego przyprowadza mu mistrz, okazuje się właścicielem Symbolu. Mimo że Gelfin był rozdarty wewnętrznie, wiedział, co nakazują zasady Bractwa. Posłał Toma do Daena, który w Figvaell piastował funkcję Starszego. W czasie następnego obrzędu miało odbyć się pożegnanie starego członka Bractwa i powitanie nowego.
        Gdy Bernard dowiedział się o śmierci starca, bardzo się tym zmartwił. Okazał jednak zrozumienie. Sam Ternil wyjaśnił mu istotę śmierci, kiedy umarła jego babka. Gelfin nie miał wątpliwości, że starzec rozpoczął nauczanie chłopca we właściwy sobie sposób. Wiedział, że metody Ternila były bardzo dobre, jego wiedza i wykształcenie były tego najlepszym przykładem. Obawiał się tylko, czy zdoła poprowadzić Bernarda tak, jak zrobiłby to Ternil. Nie chciał zaniedbać fundamentu, jaki już podłożył starzec pod edukację chłopca.
        Uroczystość miała odbyć się wieczorem jeszcze tego samego dnia. Gelfin postanowił pokrótce zapoznać Berdnarda z obrzędem przystąpienia do Bractwa. Okazało się jednak, że o to Ternil zdążył już zadbać. Pozostało już tylko czekać wieczora. Gelfin cały ten czas przesiedział w swoim ogrodzie, w samotności i milczeniu. Odczuwał niesamowitą pustkę, miał wrażenie jakby zawalił się filar podtrzymujący niebo nad całym światem. Medytował i modlił się, próbował odnaleźć nową siłę.
        Z zamyślenia wyrwał go Tom, gdy poinformował, że już nadszedł czas, aby udać się na pogrzeb. Gelfin przywdział swe kapłańskie szaty i razem z Bernardem, Tomem i akolitami niosącymi trumnę Ternila, ruszył przez miasto. Świątynia znajdowała się na prywatnym terenie i należała do Daena. Kult Pana nie był zbyt popularny i świątynia nie mogłaby utrzymać się z datków ludności. Na około czterdzieści tysięcy ludzi, krasnoludów i niziołków mieszkających w Figvaell tylko niecałe pięćdziesiąt osób należało do Bractwa. Daen zaś był bogatym kupcem i utrzymanie świątyni nie było dla niego problemem. W szeregach bractwa taki przybytek i tak był uważany za własność publiczną. Ludzie oczywiście nie zwracali uwagi na dość nietypowy pochód. Każdy słyszał o grupie dziwaków zbierających się co jakiś czas u Daena, ale nikogo to nie obchodziło.
        Po zaledwie kilku minutach znaleźli się u bram wielkiej posiadłości, jednej z najbogatszych w całym mieście. Świątynia była najbardziej oddalonym od drogi budynkiem, a zarazem najbogatszym i najbardziej zadbanym. Przeszli przez duży dziedziniec i weszli do środka.
        Wnętrze świątyni podzielone było na trzy nawy: środkową, bardzo szeroką i dwie wąskie po bokach. Wszystkie ściany, kolumny i ołtarz zbudowane były z najczystszego, lśniącego bielą marmuru. Na ołtarzu stała pożółkła ze starości księga i duży srebrny kielich. Po obydwu stronach wysokiego prezbiterium stały rzędy wysokich świec. Przed ołtarzem ustawiono niski podest, na którym akolici położyli trumnę Ternila. Tom dołączył do grupy kilkudziesięciu osób zebranych przed ołtarzem. Gelfin i Bernard stanęli wśród kilku kapłanów, stojących bliżej ołtarza.
        Zapalono świece, a z grupy kapłanów wystąpił Daen - niski i dość sędziwy już człowiek. Spojrzał w zadumie na trumnę swego przyjaciela, powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Nie powiedział nic, taki był zwyczaj ceremonii pogrzebowej. Wszyscy zgromadzeni pochylili głowy i trwali w milczeniu. Gelfin starał się powstrzymać drżenie rąk, zaciskając je na ramionach Bernarda. Chłopiec czuł jego żal i sam również go doświadczał, lecz w zupełnie inny, chłopięcy sposób.
        Chwilę zadumy, która zdawała się być całą rzeczywistością, przerwał Daen. Ustawił dużą, szarą urnę na ołtarzu, akolici zaś uchylili wieko trumny. Daen podszedł do leżącego Ternila i pochyliwszy głowę, przyłożył dwa palce do ust zmarłego. Czynność tę powtórzyli wszyscy kapłani. Gdy Gelfin jako ostatni ze łzami w oczach dotknął Ternila, nad trumną rozbłysła jasna łuna. Ciało Ternila podnosiło się, a jednocześnie rozpływało w czystą światłość. Duży strumień iskier i refleksów świetlnych z wielką szybkością przeleciał dookoła zebranych i niemalże wskoczył do urny stojącej na ołtarzu. Widząc to, Bernard omal nie krzyknął. Pozostali jednak nie okazali zdziwienia.
        Daen ze czcią wziął urnę w swe ręce i skierował się do schodów w lewej nawie. Wszyscy zgromadzeni ruszyli za nim i zeszli do krypty. Było to pomieszczenie o podobnym kształcie, lecz niższe, zbudowane z szarego kamienia i dużo słabiej oświetlone. Był tu również malutki ołtarzyk, a między kolumnami ciągnęły się rzędy piedestałów. Na kilku z nich stały już urny. Daen postawił urnę na pierwszym wolnym miejscu i zapalił malutką świeczkę stojącą obok urny. Tradycja głosiła, że zanim świeczka wypali się, zmarły będzie już przed obliczem Pana.
        Po krótkim milczeniu wszyscy wrócili na górę. Uprzątnięto podest i trumnę. Daen stanął przed ołtarzem i przemówił:
        - Dzisiaj do naszego Bractwa przystąpi nowy członek. Ostatnią wolą Ternila było, aby ten chłopiec wstąpił w szeregi czcicieli Pana.
        Bernard i Gelfin stanęli poniżej ołtarza, naprzeciw Daena, który kontynuował:
        - Panie, Ty przywiodłeś tego człowieka przed swój ołtarz i Ty wybrałeś go na swojego wyznawcę. Spełniamy oto Twoją wolę i przed Twoim obliczem przyjmujemy go do Twego zgromadzenia - następnie zwrócił się do Bernarda - Czy ty, Bernardzie Torvalu, przyrzekasz każdym swym słowem głosić wolę Pana i każdym swoim czynem ją wypełniać? Czy przyrzekasz bronić swojej wiary i nie wyrzec się jej aż do śmierci?
        - Przyrzekam.
        - Czy ty, Gelfinie Estaronie, przyrzekasz dołożyć wszelkich starań, aby młodzieniec ten przyjął odpowiednie wykształcenie i aby nigdy nie zbaczał ze ścieżki prawości?
        - Przyrzekam.
        - Wzywam was, wszystkich tutaj obecnych, na światków przed Panem, że ten oto człowiek stał się Jego sługą.
        Bernard podszedł do Daen, uklęknął i podał mu dłoń, na którą on nałożył pierścień.
        - Daję ci ten symbol, aby świadczył o twojej wierze i przypominał ci o niej.
        Następnie położył ręce na głowie chłopca, podniósł oczy ku niebu i rzekł do Pana.
        Panie, zgodnie z Twą wolą ten człowiek należy już do Ciebie. Pobłogosław go i obdarz wszelkimi łaskami, aby Cię czcił i innym dawał świadectwo o Tobie.
Dreppin
2001-11-12 12:17:39


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Oto jest ciąg dalszy.. znowu prosze o wypowiedzenie sie (szczegolnie licze na Ciebie Inghamie). Moze na razie niewiele z tego wynika, ale takie mi wyszlo tempo pisania i nie zamierzam go na sile zmieniac. Ciag dalszy niewatpliwie nastapi, ale nie jestem w stanie przewidziec kiedy. Jak widac czesc 2 przyszla dopiero po ponad miesiacu.. choc poczatkowa planowalem dwa tygodnie.. ale czlowiek ma tyle obowiazkow, a nic sie robic nie chce.. ;)
lopez
2001-11-14 03:15:04


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Nikt się nie wypowiada - to ja się wypowiem.
Dopiero co przeczytałem i uważam, że jest b.dobre. Zwykłych błedów, literówek nie zauważyłem, podoba mi się styl i treść.
Ponieważ akcja rozwija sie dość powoli myślę, że to dopiero początek większej całości i oczekuję ciągu dalszego.
Ingham
2001-11-14 05:05:56


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Proszę o cierpliwość do weekendu. Na razie nie mam możliwości wydruku i czasu na dokładne przeczytanie.

Ale Ty się nie martw. Na pewno będzie solidnie;)
Dreppin
2001-11-14 10:42:14


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Dzieki Lopezie za dobre slowa i cierpliwosc ;), na dluzsza mete przewiduje jeszcze conajmniej kilka czesci, choc przyznam ze pisze na bierzaco i w tym momencie wiem niewiele wiecej od Was. Inghamie - nie ma pospiechu, jak mowilem na pewno ciagu dalszego nie bedzie wczesniej jak za dwa tygodnie..
morgraf
2001-11-16 11:24:11


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Całkiem dobrze się historia rozwija.
Niecierpliwi czekam na ciąg dalszy.
Mam jednocześnie nadzieje że niezapomnisz o encyklopedii...
Dreppin
2001-11-21 14:31:32


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Nie chcialbym Cie poganiac, Inghamie, ale obiecales recenzje na weekend, a tymczasem mamy juz srode...
Don Ash
2001-11-21 14:45:58


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Hej Dreppinie! Ciągle proszę o opowiadania bo sam nie mam co napisać, a nikt nic nie robi. Napiszcie cos!!! Szczególnie Ty dobrze zacząłes swoje opowiadanie, więc proszę o kontynuację...
Dreppin
2001-11-21 23:20:26


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Don Ashu - wysil z deka mozgownice.. pierwsza czesc napisalem na poczatku pazdziernika, a druga na poczatku listopada, trzeciej nie spodziewaj sie presdzej niz w grudniu, a i zalezy mi na jakiejs wnikliwej recenzji, wiec jesli chcesz ciagu dlaszego, to zabieraj sie do roboty..
Don Ash
2001-11-22 06:41:00


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Sorry, ale nie jestem za dobrym recenzentem (Behemoth swojego czasu chciał mnie za to zgilotynować;)) więc nie napiszę, ale trzymam Cię za słowo i 1 grudnia, możesz się spodziewać upierdliwego Don Asha zrzędz±cego, że nie ma nowej opowiesci... ;)
Dreppin
2001-11-22 10:31:21


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
ee pierwszego to moze nie, mowiac poczatek mialem na mysli 8-12..
Don Ash
2001-11-25 09:13:56


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Ale zrzędzić mogę, prrawda? ;)
Dreppin
2001-11-25 11:14:53


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
wolalbym zebys nie zrzedzil i naprawde przydalaby sie mala recenzja, bo troche nie bardzo wiem co sadzicie o tych wypocinach.. moze ktos by sie wysil na kilka zdan jakiejs konkretnej oceny nieograniczajacej sie do stwierdzenia "fajne/cienkie"..
Don Ash
2001-11-26 11:10:25


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Mówiłem Ci już Dreppinie: nie chcę stracić głowy przez jakąs głupią recenzję (bo tylko taka może wyjsć spod moego pióra). Ale skoro nalegasz ;)

trochę za mało akcji. To prawda, nie popieram ciągłych rąbanek i hekotlitrów krwi, ale jakies tempo powinno być. Nie jest tej akcji wprawdzie aż tak mało żeby uczynić opowiadanie nudnym, ale powinno jej być więcej. Ale o tym chyba już ktosik pisał ;)

Nawy, prezbiterium - te okreslenia pochądzą z czasów gotyckich i okreslają częsci koscioła, więc w jaki sposób mogłyby się znależć w swiecie fantasy?

- Wzywam was, wszystkich tutaj obecnych, na światków przed Panem, że ten oto człowiek stał się Jego sługą.
chyba "swiadków" , a nie swiatków (małych swiatów ;))

Niewiele ciekawego powiedziałem i pewnie nic nowego dla Ciebie, ale może to cos pomoże ;)
Dreppin
2001-11-26 12:15:38


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
co do swiatkow.. to oczywiscie literowka, a jesli chodzi o nawy, prezbiterium.. to czy uwazasz, ze w swiecie fantasy nie ma stylow architektonicznych?? Oczywiscie ze sa... swiat fantasy rozwija sie podobnie (a raczej analogicznie) do naszego, z tym ze oczywiscie ogromny wplyw maja na to inne rasy, magia etc.
Don Ash
2001-11-29 11:35:30


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Ja jednak sądzę, że można by się odniesć do np. języków z danego swiata, gdyż to wniesie jednak co nieco do niego. Poza tym, nawy jeszcze zniosłem, ale prezbiterium nie pasowało mi zupełnie.... ;)
Dreppin
2001-11-29 12:03:05


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
naprawde nie sadze zeby to prezbiterium psulo klimat.. jezyki w swiecie sa jakie sa, ale ja pisze po polsku, uzywam wiec polskich nazw.. gdyby jednak wpadlo Ci na mysl cos coby lepiej pasowalo, bardzo chetnie to zmienie..
Don Ash
2001-12-01 11:27:37


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
Mówiłem że już mnie chcieli powiesić za rezenzowaie... ;) Więc nie bvędę nic mówił... Ograniczę się do fajne/cienkie ;)
Don Ash
2001-12-03 14:44:06


Re: Opowiadanko - ciąg dalszy
No więc poczekałem 2 ! (słownie dwa) dni od zapowiedzianego terminu, więc uważam że mam pełne prawo do zrzędzenia ;)

Gdzie nowa częsć opowiadania ?!?!!?!?! ;)

1 visitor in the last 15 minutes: 0 Members - 1 Guest - 0 Anonymous