wwalker
2001-04-11 12:37:30
|
OPOWIEŚCI: Czas Wiewiórki
To nie był zwykły rok.
Było to oczywiste dla każdego, kto miał choć troche oleju w głowie. Każdy, nawet całkiem początkujący adept Sztuki wyczuwał kłębiącą się na całym świecie moc. Każdy, nawet najbardziej ograniczony człowiek obserwował jej skutki.
Chłopi zamieszkujący żyzne wschodnie ziemie wychodząc codziennie w pole z zadziwieniem obserwowali swoje plony, dwakroć a często i trzykroć obfitsze niż zazwyczaj. I zacierali ręce z uciechy.
W odległych południowych osadach barbarzyńcy zwiększyli ilość ofiar składanych na ołtarzu Boga Ognia, bo choć jego skrzesanie stało się nagle dziecinnie proste, to jednocześnie ilość sadyb, które spłonęły w wyniku przypadkowych pożarów wzrastała niepokojąco szybko. Nie byli tym specjalnie zachwyceni.
Żyjący z Zachodniego Morza rybacy i żeglarze wypływali ostatnio o wiele rzadziej, umieli bowiem doskonale rozpoznawać oznaki zbliżającego się sztormu czy huraganu. A te zdarzały się coraz częściej i były coraz gwałtowniejsze. Klęli siarczyście obliczając poniesione straty.
Oczywiście każdy próbował uzasadniać te zjawiska na swój sposób, co na wiele tygodni dostarczyło tematów do długich dyskusji. Rozmawiano o tym wszędzie, począwszy od przydrożnych oberży i zajazdów a skończywszy na królewskich dworach i zamkach wielmożów. W wyniku wszystkich tych dysput, zarówno uczonych, jak i tych, o których trudno byłoby to powiedzieć, zapanował wreszcie w miarę zgodny, choć niezbyt precyzyjnie uzasadniony pogląd, że winę za wszystko ponosi nowa, nieznana i dziwna gwiazda, która zeszłej jesieni pojawiła się na firmamencie nieba ciągnąc za sobą świetlisty ogon. Z racji tego ostatniego, oraz całkiem żwawego jak na gwiazdę tempa przemieszczania się, prosty lud ochrzcił ją mianem Wiewiórki. I odtąd zarówno złorzeczenia jak i błogosławieństwa zaczęły płynąć szeroką i nieprzerwaną strugą we wskazanym kierunku.
Prosty lud jak zwykle znał tylko część prawdy. Niewiele więcej domyślano się zresztą w cywilizowanych i wykształconych aglomeracjach, skupiających w swoich granicach nieprzeliczone rzesze uczonych i artystów. Cała prawda spoczywała zaś cicho w ciemnych laboratoriach i zakurzonych bibliotekach. W małych, dobrze ukrytych planetariach i na tarasach niezdobytych wież. W okularach teleskopów i szklanych kulach. W prastarych księgach i... w głowach magów.
Prawdziwi magowie posiadali wiedzę o niebieskich konstelacjach, ruchach gwiazd i ich wpływie na zasobność magicznych źródeł. Znali moc komety i potrafili ją docenić. I jednocześnie zdawali sobie sprawę, że ta moc, choć niewyobrażalnie potężna, przejdzie obok planety absolutnie jej nie dotykając. Powód był banalnie prosty: tor komety nie przebiegał wystarczająco blisko.
Prawdziwi magowie nie mogli zostawić tego faktu samemu sobie. Nie mogli pozwolić aby szansa na zrealizowanie dzieł ich życia przeszła tuż obok, w zasięgu ręki. Nie mogli nie skorzystać z okazji, która nie powtórzy się przez tysiąc kolejnych lat. Bowiem zdawali sobie sprawę, że moc komety można przyciągnąć. Można urwać jej cząstkę i napełnić nią ziemię, powietrze, wodę lub ogień - dowolny z żywiołów nad którym potrafili zapanować. Można zwielokrotnić swoją potęgę, czerpiąc później z nasyconych do granic możliwości źródeł i prądów.
I każdy z nich, bez wyjątku, podjął tę decyzję. Z pobudek egoistycznych lub altruistycznych, lekkomyślnie lub po skrupulatnym sporządzeniu długiej listy za i przeciw, godząc się na wszystkie konsekwencje tego czynu lub uciekając przed nimi w udawaną nieświadomość. Zrobili to w tajemnicy, przed otoczeniem i sobą nawzajem, czując ryzyko uzasadnionych oskarżeń, które paść mogły z wielu ust i które mogłyby ich dosięgnąć. Bez zasięgnięcia opinii zwykłych ludzi, bez przedstawienia im alternatywy, bez poinformowania o sytuacji.
Każdy z nich wykorzystał swoje najbardziej wypróbowane sposoby czerpania, aby skierować cząstkę mocy w stronę planety. Każdy z nich wybrał żywioł, nad którym panował w największym stopniu i z którego mógł potem wybierać moc pełnymi garściami. Każdy z nich precyzyjnie umiejscowił i wskazał źródła i prądy, które chciał napełnić. I moc pojawiła się. Tysiące malutkich strumyczków popłynęło z komety w stronę ziemi. Tysiące magicznych źródeł zapulsowało potężnie wchłaniając ten dar. Ziemia zatętniła mocą, wody wzburzyły się, prądy powietrza zawirowały w szalonym tańcu a ognie strzeliły w górę snopami świetlistych iskier. Oczy adeptów Sztuki radowały się tą symfonią.
Jednak wielu z nich popełniało błędy. Niektórzy nie wycofali się na czas, po ustanowieniu więzi między punktem źródłowym a docelowym i znaleźli się wewnątrz kanału. Inni zbyt szybko i zachłannie zaczerpnęli z utworzonych w swym zasięgu zasobów. Jeszcze inni niedokładnie obliczyli pojemność swoich źródeł, próbując osadzić zbyt dużo w zbyt ciasnej przestrzeni. Większość z nich ginęła. Szybko i niemal bez bólu, w nagłym zachłyśnięciu mocą, w bezgłośnej, krótkotrwałej drgawce, w zimnym, spopielającym płomieniu.
Byli też i tacy, którzy nie potrafili zaplombować i uszczelnić pulsujących i nabrzmiałych źródeł. Te stawały się natychmiast żerowiskiem dla dziesiątek lub setek wygłodniałych, bezcielesnych stworów - dżinów, demonów, elementali, które momentalnie rosły w siłę, pozbawiając mocy jej właściciela i naruszając delikatną równowagę sił natury.
A potem magowie wyruszyli. Ciche wieże opustoszały zupełnie, gdy ich dotychczasowi mieszkańcy wyruszyli realizować cele swojego życia, uzbrojeni w swe najcenniejsze księgi, misternie splecione zaklęcia i wielkie rezerwy czystej, nieukształtowanej jeszcze mocy. Ich plany zakładały pokonanie wielu przeszkód, z których część była prostsza do zwalczenia naturalnymi, siłowymi metodami. Potrzebowali siły wielu rąk. I zdobyli ją. Naturalna dla magów charyzma i bijąca od nich moc stały się w ich ręku atutami, dzięki którym rola przywódców wydawała się stworzona specjalnie dla nich, a kolejne, coraz liczniejsze zastępy, oddziały i formacje oddawały się bez wahania pod ich komendę. Dziesiątki mniejszych i większych armii ruszyły w drogę, by wstrząsnąć światem. Kołowrotek zdarzeń toczył się coraz szybciej niosąc ze sobą lawinę, której nic już nie było w stanie powstrzymać. Wkrótce, na podwalinach nowego świata, narodzić się miały nowe legendy, które w ustnych przekazach i zwojach pergaminu służyć będą wychowaniu kolejnych pokoleń.
To nie był zwykły rok.
|