Author
|
Comment
|
Guinea
2001-11-02 23:36:13
|
Napad - opowiadanie
Moje kolejne opowiadanie - tym razem serio. Możecie przeczytać a potem objechać.
Było ich pięciu. Pod osłoną nocy zarzucili liny na blanki i bezszelestnie wspięli się na mur. Wartownik nic nie zauważył dopóki sztylet nie przebił mu gardła. Ale wtedy już było za późno. Dwaj kolejni osunęli się na ziemię przebici strzałami. Szczęście jednak opuściło napastników. Stojący nieopodal kusznik niespodziewanie odwrócił się i zobaczył w świetle księżyca lecącą ku niemu strzałę. Nie zdążył się uchylić. Ale zdążył krzyknąć. Kolejna strzała przebiła mu gardło, lecz okrzyk został już dosłyszany. Z wartowni mieszczącej się nad główną bramą wybiegli pikinierzy z płonącymi pochodniami. W ich świetle ujrzeli na murach pięć ubranych na czarno postaci: cztery wysokie i jedną niską. Oraz trupy swoich towarzyszy. Z rykiem wściekłości rzucili się ku zabójcom. Zabrzmiał dzwon alarmowy. Na dziedzińcu wielki stos drewna zapłonął jaskrawo, oświetlając cały zamek. Krasnolud zaklął plugawie. Tak, jak tylko krasnoludy potrafią. Wiedział, że przez niecelny strzał jednego cała piątka zginie. Nie było mu ich żal. Prawie ich nie znał. Żal mu było siebie. Tylko siebie. Szybkim ruchem wyciągnął topór zza pasa i ruszył na nadbiegających. Nie musiał już być cichy i ostrożny. To już nie miało znaczenia. Wydał z siebie okrzyk bojowy, którego nie powstydziłby się bawół, i wpadł między trzech szarżujących na niego pikinierów. Dwaj roztrąceni przez małą, lecz silną postać spadli z wrzaskiem z murów. Jeden na jedną, drugi na drugą stronę. Trzeci dostał toporem w kolana. Ale już nadbiegali następni. Zaalarmowani halabardierzy z dolnej wartowni wspinali się po drabinach na mury. Krasnolud nie zamierzał dać się otoczyć. Zjechał po jednej z drabin w dół, strącając przy tym halabardiera i mało nie łamiąc karku. Biegł przez dziedziniec roztrącając próbujących go zatrzymać żołnierzy. Wreszcie przyparli go do muru po drugiej stronie dziedzińca. Bronił się zaciekle. Za atakującymi go wrogami dostrzegł pikinierów z nadzianym na piki elfem. Widział kolejnego ze swoich towarzyszy, którego dopadło dwóch żołnierzy. Ten wzniósł obie ręce i tamci padli na ziemię. W tej chwili strzała wbiła mu się w prawy przegub. Skierował lewą rękę w stronę łucznika. Padł martwy. Kolejna strzała jednak przebiła mu ramię. Z krzykiem spadł z muru poza teren zamku. W tej chwili z wewnętrznego zamku wybiegli miecznicy. Oraz mnisi. Dwaj broniący się jeszcze napastnicy: elf i człowiek zginęli od kul energii. Krasnolud wiedział, że teraz na niego kolej. Nagle przypomniał sobie jak się to wszystko zaczęło...
|
Guinea
2001-11-03 23:34:12
|
Re: Napad - opowiadanie
Odpowiedź na zarzuty Inghama:
-blanki - Dreppin już wyjaśnił
-stos drewna - ma znaczenie strategiczne - kto to widział, żeby w przypadku ataku na zamek bronić się w ciemnościach?? Ciemność sprzyja napastnikom, światło pomaga obrońcom, gdyż widzą kto ich atakuje. Kto podpalił nie jest ważne tak samo jak kto zaczął dzwonić na alarm.
-nieuwaga - masz rację niecelny strzał brzmi lepiej, ale czy ktoś powiedział, że to krasnolud strzelał??
-powstydziłby - literówka, poprawię
-jeden na jedną, drugi na drugą stronę - kto ci powiedział, że zamek ma fosę???
-halabardier - słowo z wersji PL Heroes'ów
Reszta już wkrótce, może nawet dziś.
|
Dreppin
2001-11-04 11:45:29
|
Re: Napad - opowiadanie cz.2
hmm... wiecie co mi to przypomina? takie jakby na sile wprowadzenie graczy w przygode.. ta pierwsza czesc byla duzo lepsza.. czuje sie troche winny bo niejako 'wymusilem' jakies rozwiniecie.. sadze jednak ze troche tez za bardzo probujesz uchwycic klimat heroesow.. to nie jest dobre zeby na sile naciagac klimat opowiadania do sztywnych regul rzadzacych gra komputerowa (skadinad wspaniala).. poza tym czego uczepiles sie tych halabardierow, to ze tlumacze popelnili blad nie oznacza ze musisz go po nich powtarzac..
|
Guinea
2001-11-05 23:14:57
|
Re: Napad - opowiadanie cz.2
Dreppinie nie czuj się winny, gdyż sam planowałem to wprowadzenie. W wolnej chwili przerobię halabardierów na halabardników skoro się upieracie. Co do krótkości to ja tak zwykle robię: napisać to co chce jak najkrócej. Część 3 i ostatnia raczej nie pojawi się przed weekendem, może się bardziej spodoba. Jednak komediowe fantasy szło mi lepiej ;)
|
Guinea
2001-11-04 03:40:34
|
Napad - opowiadanie cz.2
Mam nadzieję że część druga wyjaśni wszelkie niejasności. Część trzecia i ostatnia już wkrótce.
--------------*---------------------*---------------------*---------------------- Wszystko zaczęło się w pobliskiej tawernie na rozdrożu. Krasnolud Noghrim przebywał tam prawie codziennie w celach tylko sobie znanych. Pewnego dnia przysiadł się do niego człowiek... -Witam mości Noghrinie. -Witam. - odburknął krasnolud -Edward jestem, Edward z Ulgak. -Aż z tak daleka was tu przywlokło? - zdziwił się Noghrin i zamiast uścisnąć wyciągniętą ku niemu dłoń nieznajomego zajął się swoim kuflem -A nie mieli byście ochoty mości Noghrinie zarobić trochę pieniędzy? -Trzeba było tak od razu - krasnolud wreszcie zainteresował się nieznajomym - No to konkretnie: co mam zrobić i ile za to dostanę? -Konkretnie teraz nie mogę, ale pozwólcie że spytam, czy to prawda, że potraficie poruszać się bardzo cicho? -Tylko gdy mi się chce - tu krasnolud beknął donośnie udowadniając, że akurat mu się nie chce -Jeśli jesteście zainteresowani zarobkiem, to przyjdzie tu jutro rano - powiedział Edward i się pożegnał.
Nazajutrz rano gdy Noghrin zjawił się w tawernie, oberżysta zaprowadził go do pokoju, gdzie czekał już Edward w towarzystwie czterech innych osób. Krasnolud znał ich z widzenia. Dwóch elfów: Halnor i Alruhir - świetni łucznicy i dwóch ludzi: wojownik Drogomir oraz Aarnhur zwany Magikiem. Aarnhur znany był z tego, że potrafił wyczarować i wystrzelić z dłoni strzałę bez żadnej inkantacji, jedynie za pomocą prostego ruchu ręką. Tak naprawdę nikt nie wiedział jak on to robi. Żadnemu innemu magowi w całym Antagarich nie udała się taka sztuka. Niektórzy mówili, że to z powodu jego bardzo wąskiej specjalizacji - nie używał żadnych innych czarów (nawet nie wiadomo czy znał jakieś inne zaklęcia). Inni twierdzili, że to jakaś szczególna mutacja. Najbardziej zabobonni kmiotkowie utrzymywali, że Aarnhur zawarł pakt z diabłem, ale nikt poza nimi w to nie wierzył. -Są już wszyscy. Możemy zaczynać. - rzekł Edward - Po pierwsze prosiłbym o zachowanie w tajemnicy tego, co tu usłyszycie, nawet jeśli nie zgodzicie się na moją propozycję. - obecni potwierdzająco skinęli głowami - Tak więc pracuję dla krewlodzkiego wywiadu. Jak panowie zapewne wiecie po morderstwie króla Gryphonheart'a Erathia jest w rozsypce. Krewlod chce na tym skorzystać. Niedaleko stąd jest erathiańska twierdza. Jak donoszą moi szpiedzy w twierdzy nie ma gryfów ani kawalerii. Zamek nie ma nawet fosy. Mury mają około ośmiu metrów wysokości. Twierdza dzieli się na część zewnętrzną i wewnętrzną oddzielone około pięciometrowym murem z jedną bramą. W części wewnętrznej stacjonują wszyscy miecznicy oraz mnisi, tak więc część zewnętrzna jest słabo broniona. Gdyby jakaś armia zajęła część zewnętrzną zanim nadejdą posiłki, twierdza byłaby zdobyta. Panowie, to właśnie wasze zadanie. - obecni nadstawili uszu - Pod osłoną nocy macie wkraść się do zamku i otworzyć nam bramę. Wojsko już zajmie się resztą. Dostaniecie za to pięć tysięcy złotych dukatów. -Mało - powiedział Drogomir - Mogą się nawet nie zwrócić koszty leczenia jeśli zostanę ranny. -Miałem na myśli pięć tysięcy na głowę - sprostował Edward -To zupełnie inna sprawa. Wchodzę w to. -Ja również. -I ja. -Ja też. -Jak wszyscy to wszyscy. -Dobrze. Jak tylko zapadnie zmrok bierzcie się do roboty. Jeśli się uda jutro rano zjawcie się tutaj po pieniądze. - rozkazał krewlodczyk - Są jakieś pytania? -Tak z ciekawości: skąd macie tyle pieniędzy? Myślałem, że Krewlod nie jest najbogatszy. - zainteresował się Aarnhur -Gobliny nie są najlepsze z matematyki, więc oszukujemy trochę na żołdzie. --------------*---------------------*---------------------*---------------------- Na tym skończyła się rozmowa - przypomniał sobie Noghrin, broniąc się toporem przed trzema halabardierami naraz - i wszystko szło dobrze dopóki ten idiota Halnor nie spudłował. To przez niego zaraz zginę...
|
Ingham
2001-11-04 10:23:28
|
Ciąg dalszy wypowiedzi Inghama
> Jeden na jedną, drugi na drugą stronę. "jeden na dziedziniec, drugi na przeciwną stronę, na twardą kamienistą ziemię, z której usypany był wał otaczający zamek" To twoje zdanie jest po prostu brzydkie i trzeba by je jakoś ubarwić.
Kurde, trochę dla mnie dziwne, że mieszkańcy Eracji tak szybko przystali na propzycję uczestniczenia w jej zniszczeniu. I że ten szpieg tak otwarcie im to powiedział.
> Krewlod nie jest najbogatszy najbogatsze
Sprawdzaj w słowniku pisaniem cząstek -by i -byśmy. Masz z tym problemy.
W ogóle ta druga część jest jakaś taka sztuczna. Dlaczego na siłę piszesz takie krótkie. Widać, że chciałbyś się rozwinąć i skracasz swoje pomysły. Nic na szybko. My naprawdę poczekamy. Nikt Ci nie zabierze pomsłu. Wstrzymaj się z ostanią częścią i ją rozwiń!
|
Dreppin
2001-11-03 09:50:49
|
Re: Napad - opowiadanie
Ładne i krótkie, przyjemnie sie czyta. Chyba jednak troche za krotkie, zeby z tego byl jakis konkretny 'pozytek'. To jest jakis tam napad na jakis tam zamek, fajnie byloby wiedziec o co tu chodzi ;). Ale styl i calosc jest bardzo dobra.
Do Inghama: nie wiesz co to sa blanki? To takie duze prostokatne 'wypustki' na murach zamkow. Stawiano je zeby lucznicy atakujacy z murow mogli sie za nimi schowac i wychylac tylko na moment strzalu.
|
Guinea
2001-11-03 03:33:52
|
Re: Napad - opowiadanie
To nie koniec - widzisz przecież trzy kropki na końcu. Ciąg dalszy nastąpi wkrótce.
|
Ingham
2001-11-03 07:27:06
|
Coś od Inghama
A więc w kolejności pojawiania się w tekście:
> zarzucili liny na blanki co to blanki? baszty, mury?
> Na dziedzińcu wielki stos drewna zapłonął jaskrawo, oświetlając cały zamek. nie rozumiem tego drewna, co ono tam robiło i z jakiej okazji zapłonęło?
> Wiedział, że przez nieuwagę jednego cała piątka zginie. przez jaką nieuwagę? chyba niecelność, albo ładniej "chybiony strzał". A poza tym to błąd rzeczowy. Nigdy nie widziałem krasnoluda strzelającego z łuku.
> powstydził by powstydziłby
> Jeden na jedną, drugi na drugą stronę. "jeden na dziedziniec, drugi na przeciwną stronę, do lodowatej wody fosy otaczającej cały zamek"
> strącając przy tym halabardiera halabardnika a nie halabardiera, nie zapożyczaj słów angielskich!
Tak z grubsza to może być całkiem fajny początek. Ale jest tego naprawdę za mało, żeby można było to zrecenzować. Można co najwyżej wytnknąć błędy co niniejszym uczyniłem. Krótko: dopisz resztę.
|
misza
2001-11-03 01:02:33
|
Re: Napad - opowiadanie
Czy to juz koniec? Ciekawie sie zaczelo, chociaz ja napisal bym ze im sie udalo i caly zamek wyrzneli w pien - oczywiscie zartowalem. Tak serio to napisz cos jeszcze, to moze do czegos sie przyczepie.
|
1
visitor
in the last 15 minutes:
0
Members
-
1
Guest - 0 Anonymous
|
|
|
|