Behemoth's Lair

502 registered members
Login | Register Your Free Account (Required) | Search | Help | Find Communities!

Author
Comment
morgraf
2001-11-10 06:09:40


Jak znaleźć smoczą duszę?
        Było to dwadzieścia lat temu gdy żyłem jeszcze wśród nekromanckich plemion Deji. Moi gospodarze poznali właśnie od wędrownych plemion liczów sekret ożywiania smoczych szkieletów. Jednak materiał ten był bardzo rzadki. Nieświadomi jego użyteczności "pół-zywi" nie gromadzili żadnych zapasów i nie zbierali resztek zabitych smoków.
        Wobec zbliżającej się nieuchronnie wojny o sukcesję po bardzo osłabionym mistrzu Gildii rada starszy zdecydowała iż trzeba wybrać się na teren starej smoczej góry cmentarnej po "surowiec". Zorganizowano grupę dwudziestu wyśmienitych liczów prowadzonych przez samego Archibalda Ironfista. Na moją osobistą prośbę Pretendent dołączył mnie do swej drużyny. Zgodnie z Prawem Więzi Klanów pięciu Lordów Krwiopijców ruszyło z nami.
        Kiedy stanęliśmy przed ogromnymi wrotami, zawartymi zawiasami wykutymi z kości ogarnął mnie strach. Niezwykłe zimno biło od gruntu, niewidzialne opary psuły powietrze w całej okolicy. Archibald dotknął swą laską wrota, które ustąpiły bez najmniejszego zgrzytu. Za nimi była tylko pustka, czarny szyb czy raczej chodnik prowadzący dosyć stromo w dół, wiejący nieustannym chłodem. Pierwsze kroki w głąb był trudne. Nogi ciążyły niezwykle. Znalazłem się na końcu kolumny. Pchany siłą woli zanurzałem się w mroku.
        Nie wiem jak długo szliśmy. Może godzinę, może całe lat. Nie wiem. Wiem tylko że zimny pot nieustanni ściekał po moim ciele, a umysł gotował się ze strachu. Oczywiście ślepi nekormanci nawet nie raczyli rozświetlić mi drogi byle płomykiem. Sam bałem się czarować by przypadkiem nie zbudzić jakichś mrocznych sił.
        Znaleźliśmy się w korytarzu innym od poprzednich. W jego ścianach wykute były nisze, które wypełniały zbutwiałe i kruche smocze kości. Licze spokojnie zbierali je do dużych sakiew. Archibald narzekał na jakość tych kości. Przypuszczał iż głębiej znajdują się lepiej zachowane, nie splądrowane smocze grobowce. Postępując za jego wolą ruszyliśmy dalej.
        Naglę od spowitego w mrok sufitu wysokiej sali oderwał się mroczny. Przez moment myślałem że to jakiś tutejszy gigantyczny nietoperz. Jednak widok ognistych ślepi smoka zakutych w ogromnej czaszce wyprowadziło mnie z błędu. Poczułem jak uginają się pode mną kolan. Smoki, odporne na magię. Machnąłem kosturem. Okuty kij uderzył w smoczy łeb. Już widziałem szpony zmierzające do mego ciał. Nie myślałem, działałem. Piorun uderzył smoka w serce. Ku mojemu bezgranicznemu zdziwieniu bestia rozpadła się na proszek. Zwabieni magicznym wyładowaniem nekromanci podbiegli do mnie.
-Co się stało, człowiecze? - zapytał Archibald.
-Smok... Piorun... Zabity... Nie odporny... jednak... działa... - wyrzucałem z siebie urywki myśli. Me serce waliło jak młot w krasnoludzkiej kuźni.
-Cha, cha, cha... - Ironfist śmiał się niemal jak żywy człowiek - Widzę że zapomniałem ci powiedzieć. Wskrzeszone smoki nie są odporne na magię. Zapomniałem ci też powiedzieć że w tych katakumbach aż roi się od ożywionych smoków. Wskrzesza je ogromne nagromadzenie magicznej mocy. Choć dalej i następnym razem nie panikuj tylko wal piorunem.
Wściekłoś barwiła mi twarz na czerwono. W mojej duszy zrodziła się nienawiść do tego "człowieka" którego dotąd uważałem za swego przyjaciela, który nieomal przekonał mnie do przemiany. Ruszyłem jednak dalej.
        Nogi mi już mdlały. Katakumby zdawały się nie mieć końca. korytarz za korytarze, sala za salą. Sakwy nekromatów zdawały się ni emieć dna. Kość za kością, czaszka za czaszką. Wreszcie dotarliśmy do miejsca gdzie kończyły się chodniki. Do najstarszej części grobowca. Do Sanktuarium Królów. Według legendy na dnie tego ogromnego szybu ma znajdować się najpotężniejszy artefakt świata - Płomień Gniewu. Miecz ten dzierży w swym szponie uśpiony Glaudrung protoplasta smoczego rodu.
        Cały szyb zdawał się być wypełniony mgłą. Byłem zaskoczony tym co widziałem. Dziwacznie gęste mleko wirowało w szalonym tańcu wśród pokrytych pyłem skał. Archibald bardzo chciał zejść na dno czeluści, jednak przeszkoda przyszła z najmniej spodziewanej strony.
        Mleko poczęło formować się w jakieś kształty. Wpatrywałem się w nie urzeczony. Po krótkiej chwili dostrzec można było już wyraźnie że kształty te układają się w smocze sylwetki. Skrzydła z mgły trzepotały bezgłośnie. Jeden z nekoromantów wystawił swój kostur poza granicę urwiska. Jeden z kształtów chwycił go i pociągnął w dół. Krzyk spadającego słychać był coraz słabiej i słabiej. Prze krótką chwilę oczekiwaliśmy na to co się stanie. Białe cienie wirowały. Wtem niczym strzały uderzyły w nas. Widziałem jak licze otaczają się śmiertelnymi chmurami. Jednak te zupełnie nie raniły smoków. Archibald wezwał powietrzne wiry na pomoc. Poczułem jak unosi mnie lekki podmuch powietrza. Świat ukazał się w zwolnionym tempie. Cienie zwolniły, wolniej falowały też trujące chmury. Tylko nekromaci poruszali się z normalną prędkością. Wystrzeliłem wiązką błyskawic. Widziałem że moi kompani kryją się za moimi plecami. Otoczyłem nas kilkoma podstawowymi ochronami. Wtedy spoczął na mnie wzrok smoka. Poczułem niebywały ciężar lat na plecach. Zgarbiłem się, kostur wypadł mi z ręki, zaklęcia ulatywały z głowy, wzrok się przytępił. Wyrzekłem słowa ognistej kuli. Mleczne obłoki zapłonęły żywym ogniem. Smoki topiły się w nim niczym wosk. Archibald dotknął mego ramienia, przenikliwe zimno pozbawiło mnie przytomności.
Kiedy się ocknąłem leżałem już przed wrotami katakumb. Obok siedział wampir, zdziwiłem się przez moment widokiem wampira, przeca był środek dnia. Wreszcie jednak uświadomiłem sobie że to jeden z magicznie uodpornionych na światło krwiopijców. Zobaczyłem też Archibalda. Przechadzał się po czerniejącej pod jego stopami trawie. Dumał.
-Archibaldzie. - rzekłem słabym głosem. Zwrócił ku mnie niewidzące oczy.
-Czego chcesz? - dziwna agresja tkwiła w jego głosie.
-Co się wydarzyło? - mój głos powoli odzyskiwał siłę.
-Wszyscy nie żyją. Wszyscy. Z wyjątkiem Delanova. - Tu wskazał na wampira. - Już miałem pozwolić mu wypić twoją krew, ale okazałem ci łaskę. - uśmiechnął się diabelsko.
-Łaskę? O czym ty do diabła mówisz Archibaldzie? Większą łaskę wyświadczył byś mi gdybyś mnie uśmiercił. Znasz moje poglądy na życie, wiesz jak mi zależy żeby zwiedzić piekło. - Ironfist uśmiechnął się lekko, złośliwość prysła.
-Wiem. Wiem... Nigdy już nie zdołam zdobyć Płomienia Gniewa ani nie obudzę Glaudrunga. Wszystko runęło, moment po tym jak cię zanurzyłem w chłodzie byś się dalej nie starzał. Jaskinia trzęsła się w posadach. Kamienie sypały się niczym deszcz. Wielu zginęło, smoki nie były już groźne, wszystkie zabiłeś. Biegliśmy w górę korytarza, Delanova niósł cię na plecach, reszta wampirów zmieniła się w nietoperz i wysforowała się do przodu. Runęła na nich skał. Wszyscy zginęli. Byliśmy w pułapce, zacząłem więc topić skałę przed nami implozją. Udało się nam przejść zator, ale pozostaliśmy już tylko ja, ty i Delanov. Nie wiem co robić. Nie mam kości, nie mam swego oddziału, za to mam ciebie chociaż ty jeden miałeś z tej wyprawy nie wrócić. - Pociemniało mi przed oczami. Rada chciał się mnie pozbyć. Pewnie dlatego że nie poddałem się przemianie. Trzeba było się ratować. Ucieczka nie wchodziła w grę, pomóc mógł tylko Archibald.
-Chcieli mnie zabić, tak? To był decyzja rodu czy rady starszych?
-Rady. Ród by tego nie poparł. Przecież my wiemy że ty się przemienisz, potrzebujesz tylko czasu.
-Oczywiście. - jak łatwo kłamać w chwili zagrożenia - Archibaldzie, potrzebuje twojej pomocy. Przekonaj tego krwiopijcę żeby wziął mnie pod opiekę krwi. - Nakromanta spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Nie chce się przemienić, chce tylko usnąć. Zamkną mnie w samotni, wyjdę z niej jak tylko zmieni się rada. Pogadaj z wampirem. powiedz mu że dzięki temu iż byłem jego obciążeniem przeżył...
-To niezbyt dobry argument. Cała jego rodzina zginęła pod zwaliskiem, podejrzewam że on wolał by umrzeć z nimi.
-Cóż, nieważne. Wymyśl coś. Liczę na ciebie.
        Miesiąc później byłem już zamknięty w wieży z której nie było żadnego wyjścia na powierzchnię. Nekromancka samotnia, miejsce w którym człowiek przygotowuje się do przemiany. Tam wśród starych woluminów, starych kości, magicznych zwojów i krwi uczyłem się wszystkiego co było potrzebne do ucieczki. Ucieczki do piekła...

morgraf
2001-11-10 06:13:36


*MNorgraf potarł zboleałe gardło*
Czy któryś z waszmościów może postawić mi kolejkę leku najprzedniejszego na bóle gardła wszelakie (znaczy się węgrzyna, żeby ktoś mi medykamentów nie przynosił). Czy może mój śpiew słowiczy uszy wasze poranił i prędzej niż butelkę dostanę butelką?
Dreppin
2001-11-10 11:11:23


Re: *MNorgraf potarł zboleałe gardło*
mam tu flache.. ee ee, precz z lapami, najpierw musze Ci powiedziec pare slow, pokis trzezwy.. Konstrukcja i fabula opowiadania - o.k., natomiast jesli chodzi o sprawy typowo encyklopedyczne.. to nasze poglady roznia sie nieco - zauwazysz to kiedy dokladniej przeanalizujesz moja recenzje Twoich definicji w topicu 'moze cos nowego', o drakoliczach sobie poczytasz, a co do liczy, to sadze, ze one nie zwylky grupowac sie, sa raczej samotnikami i im wieksza potege osiagnie licz, tym bardziej zamyka sie w sobie unika kontaktu ze swiatem, w koncu zamiast mowienia opiera sie calkowicie na telepatii.. coz to poprostu roznica w rozumieniu problemu, jesli przyjac Twoje rozumienie to calosc opowiadanie jest OK, a skoro tak jest to nie ma co oceniac go w innym ujeciu.. co sie tak patrzysz na te butelczyne? no masz, pij..
Don Ash
2001-11-10 11:26:50


Re: *MNorgraf potarł zboleałe gardło*
Spoko, całkiem niezłe. Rozumiem, że jest to wytłumaczenie pytania zadanego przeze mnie i Romulusa Augusta. Teraz nareszcie rozumiem o co chodziło "z tymi nekromantami" ;) !!

A tu jest flaszka *wyciąga zza pazuchy wino* alejakby co to nie ode mnie. Scigają mnie łowcy piwożłopów... Straszne.... Nie drżę przed żadnym wrogiem tak jak przed nimi... ;)
Ingham
2001-11-11 05:18:07


Komentarz od Inghama
Nie będzie to wszystko co chcę napisać, nie pokażę dokładnie błędów. Zrobię to, kiedy będę miał trochę więcej czasu.

Pierwsza połowa jest cienka. Myślałem, że obniżyłeś loty. Wydawało mi się, że jest to spowodowane tym, że ja po prostu bardzo nie lubię opowiadań w pierwszej osobie. Ale nie, druga część - dialogowa - jest o niebo lepsza. Musisz popracować nad umiejętnym konstruowaniem akcji. Chcesz ją potoczyć za szybko. Poczekaj na chwilę, dodaj jakiś dłuższy opisik, wstrzymaj na chwilę rozwój wydarzeń.
Dialogi wychodzą Ci dużo lepiej.

Czy Twoi wszyscy bohaterowie mają tendencję do mdlenia w kluczowych momentach akcji?

Pewno sam zdajesz sobie sprawę z olbrzymiej ilości błędów ortograficznych...
Kurcze, można Ci mówić, a Ty cały czas swoje. Psuje to ciągłość wyobraźni. Zagłębiam się w ten fikcyjny świat, a ty nagle muszę się zastanowić, co to "korytarz za korytarze" i jaki to może mieć metaforyczny sens.

Podsumowując, mi osobiście zaczyna się podobać od akapitu "Mleko poczęło formować się...". Wcześniej jest to tekst niskiego polotu. Akcja biegnie za wartko i jej nurt znosi nas na cyple dopowiadania sobie tego, co tam powinno być.
Może nie zrozumiałem przesłania, które było związane, jak wywnioskowałem z encyklopedią, ale powiem szczerze, że zabiorę się do kompleksowego jej czytania i recenzowania trochę później.

To narazie tyle.
Może trochę to surowe, ale chyba mam do tego prawo, skoro nieformalnie zaczynam zastępować barda Wwalkera w recenzowaniu.
morgraf
2001-11-11 06:19:05


*Rozchwiany Morgraf powstał z ławy*
Butelczyny już puste... humor już powrócił... gardło uleczone...
Morgraf jest szczęśliwy...
A mości Inghamie... to ja tam byłem więc i opowiadanie w pierwszej osobie... osobiście przepadam za tą formą narracji... zresztą kwestia gustu... Druga część ciekawsza? Może... Pisałem ją z troche większym zapałem... pierwsza to było trochę na siłę... pozatym ja też lubię dobry dialog (komizm słowny zawsze był moim ulubionym:) .
Ingham
2001-11-11 13:52:36


*Ingham podniósł do ust kufel i delikatnie wychylił...
... całą litrową zawartość*
Tyś to był Morgrafie. Co to za mag co po zaklęciu mdleje. Szkoda żeś jednak tym liczem nie został.
*Ingham mrugnął błękitnym oczkiem ;) *
Opowiedz, dlaczego do tej transformacji nie doszło. Straszniem tego ciekaw.
morgraf
2001-11-14 14:06:58


*Morgraf odstawił opróżniony kufel*
Inghamie zemdlałem nie po zaklęciu ino ze strachu... nie jestem mężnym wojownikiem (a choć niejedno widziałem) to walka bez zachowania bezpiecznego dystansu mnie peszy. Pozatym te podziemia pełne były róznych oparów, no wiesz jak jest...:)
Dlaczego do przemiany nie doszło... niech no sobie przypomne... pewnie dlatego że nielubię być martwym... a może o coś innego poszło... kilka kufli jeszcze i moja pamięć się odświeży...
Ingham
2001-11-15 03:46:29


*Ingham machnął ręką na śliczną kelnereczkę*
Przynieś no tu kochanie ze trzy kolejeczki od razu. Niech panu Morgrafowi się rozjaśni w głowie.

*Ingham odczekał sekund kilka aż kelnereczka falując swoim obfitym biustem przyniesie puchary*

Więc teraz już możesz opowiadać dalej...
Don Ash
2001-11-10 11:25:19


Re: *MNorgraf potarł zboleałe gardło*
Spoko, całkiem niezłe. Rozumiem, że jest to wytłumaczenie pytania zadanego przeze mnie i Romulusa Augusta. Teraz nareszcie rozumiem o co chodziło "z tymi nekromantami" ;) !!

1 visitor in the last 15 minutes: 0 Members - 1 Guest - 0 Anonymous