Behemoth's Lair

502 registered members
Login | Register Your Free Account (Required) | Search | Help | Find Communities!

Author
Comment
Ingham
2001-12-26 13:49:07


Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu"
Już Święta dobiegają końca. Zbierzmy się przy świątecznym stole. Chciałbym Wam teraz dać mój świąteczny prezent.
To będzie opoiweść wigilijna. Spójrzcie za okno Tawerny. Jest tam zimno. Śnieg napadał ostatnio, co w Krwelod jest bardzo dziwne. Czy lubicie śnieg. Jest dobry, tylko nie w nadmiarze.
Wczujcie się jeszcze w świąteczny nastrój i wysłuchajcie tego, co chcę Wam opowiedzieć. A uzbrójcie się w cierpliwość i duży zapas piwa, bo opowieść długa będzie.
Ingham
2001-12-26 13:59:00


Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu"
Opowieść wigilijna Inghama

"Legenda Oka Śniegu"

        Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Brakada to kraina, w której panuje wieczna zima. Mroźne wiatry hulają po ośnieżonych szczytach postrzępionych gór i wyją potępieńczo odstraszając każdego, kto odważy się zapuścić w te wrogie człowiekowi rejony. Wieczny mróz skuwa lodem nieogarnięte ludzkim okiem powierzchnie skrywających nieprzebrane tajemnice kryształowych jezior. Nikt nie wie i nikt nigdy nie miał odwagi sprawdzić.
        Oczywiście ktoś z Was może powiedzieć, że Brakada leży na najdalej wysuniętych na południe krańcach Antagarichu, że z trzech stron oblewają ją zimne oceany, a ochładzające morskie prądy przynoszą obfite opady śniegu. Może to i prawda, ale ja wolę wierzyć w historię, którą opowiedział mi kiedyś pewien stary druid, goszczący niegdyś w tamtych stronach u swojego dalekiego kuzyna. Jego opowieść mówiła o pewnym klejnocie. Kamień miał niezwykłą moc władania żywiołami. Ludzie nazywają go Okiem Śniegu.
*                *                                *
- Dolej piwa karczmarzu! Tylko dobrze zagrzej i goździkiem dopraw. Ziąb na zewnątrz taki, że jeszcze mi zęby szczękają - rzucił mały niziołek w stronę miotającego się przy szynkwasie grubiutkiego krasnoluda.
Krasnoludy i niziołki były nieczęsto widywane w Riodesoy. Było to swego czasu największe miasto i stolica Brakady. Było to miasto tajemnej magii i potężnych czarów. Stąd wywodzili się najwspanialsi magowie w historii Antagarichu. Tu miał swój dom mag Gavin Magnus, tu kształcili się Theodorus i Astral. Teraz to miasto traciło swoją sławę. Nie tchnęło już czarującą ducha i oczy magią. Od bardzo dawna nie pojawił się tu żaden potrafiący zachwycić swoim talentem czarodziej. Oczywiście miejscowa Akademia Magii co roku wypuszczała nowych adeptów, jednak to już nie była ta sama Riodesoy, co kiedyś.
Tej zimy było wyjątkowo mroźnie. Od miesiąca temperatury z każdym dniem były coraz niższe. Nikt, nawet najstarsi magowie nie pamiętali takiej zimy. Można było splunąć, a na ziemię spadał malutki sopelek. Drwale nie nadążali z wycinką lasów. Trzeba było dużo drewna na opał, a i tak w wielu domach trzeba było nosić grube wełniane swetry.
Właśnie taka nieprzyjazna pogoda i jakby smutniejsza Riodesoy przywitały młodego niziołka Gierydda. Przywędrował on do Riodesoy aż z Av'lee. Ściągnęły go tu legendy, które słyszał jeszcze, gdy był małym chłopcem. Gierydd bardzo lubił fantazjować. Często wyobrażał sobie, że jest odważnym rycerzem ratującym księżniczki zamknięte w wysokich niedostępnych wieżach. Od wychowujących go druidów (rodzice niziołka zginęli w jednym z barbarzyńskich najazdów, kiedy ten miał trzy latka) słyszał wiele historii o magii przyrody i przyjaźni ludzi z naturą. Często jego Krąg odwiedzali przybysze przynoszący opowieści z najdalszych krańców świata. Między innymi był tam raz pewien brakadzki mag, który opowiedział małemu Gieryddowi historię, która zapadła niziołkowi mocno w pamięć. Ta opowieść była taka piękna, że chłopiec co noc marzył, że odnajduje zaklętą wieże Tirith, że włada potężną magią wielokrotnie silniejszą od tej, jaką opanowali druidzi.
Teraz, kiedy już podrósł i usamodzielnił się, mógł wyruszyć w podróż swojego życia i odwiedzić krainę, o której tak wiele rozmyślał w dzieciństwie. Cały czas był marzycielem i rozkoszował się każdą zasłyszaną tawernianą historią.
W chwili, w której znajdujemy Gierydda w karczmie, słucha ballady wygrywanej na lutni przez tutejszego trubadura:
A wielki smok z kryształu cały
Co łuską pokryty nie jest wcale
Zawładnął wieżą w sercu gór
Tej wieży magii strzeże mur
Zaklęcia nie zmoże byle kto
Tylko śmiałek pokona zło
Gdy rzuci na smoka wielki czar
Uprzednio pokona złych drogę mar
Śniegi, lody i potępieńczy wiatr
Bo gdyby mrok bariery spadł
Odeszłaby zima, straszny mróz
I ta zła aura ległaby w gruz
I kamień żywiołów znów by nam
Równowagę w przyrodzie przywrócił sam
Lecz najpierw szukamy bohatera
Co uwolni kamień zwany Okiem Śniegu
Szkliste oczy Gierydda smętnie wpatrywały się w postać barda. Bardzo piękne było to, o czym on śpiewał. W tej chwili niziołek wyobrażał sobie, że to właśnie on pokonuje smoka i przywraca równowagę w przyrodzie. Był bardzo ciekaw, jaki to czar pokona zło. Był pewien, że tylko najpotężniejszy mag znał takie zaklęcie.
Tymczasem jasnowłosy minstrel zebrał brawa od publiczności i zaczął sposobić się do wyjścia. U progu karczmy podbiegł do niego Gierydd, złapał za rękaw i błagalnym głosem skazańca proszącego o litość zapytał:
- Panie, powiedzcie gdzie znajduje się ta wieża.
- O co ci chodzi młodzieńcze? - odpowiedział pytaniem na pytanie trubadur.
- Gdzie jest ta ona zaczarowana wieża, o której takeście panie pięknie śpiewali?
- A... ta wieża... - bard nie krył początkowo zdziwienia, ale patrząc w pytające oczy niziołka poczuł, że nie może go zawieść i wyjawić bolącej prawdy, że to była tylko spisana naprędce ballada, która miała mu zapewnić nocleg na ten mroźny wieczór - Tak powiedział mi pewien mag, którego kilka dni temu spotkałem na Głównym Rynku. On zna sekret i sposób na pokonanie smoka. Wyjawi go tylko temu, któremu ta misja jest przeznaczona - zełgał na poczekaniu minstrel.
- Dzięki ci panie - Gierydd rozradowany wrócił do stolika, żeby pogrążyć się w rozmyślaniach...
Następnego dnia Gierydd spacerował sobie po Riodesoy i podziwiał strzeliste wieże, piękne kolorowe pałace. Miasto było ciche. Ta cisza była tak bardzo poetycka. Gierydd wpatrywał się w spadające z nieba płatki śniegu. Było przeraźliwie zimno, jeszcze bardziej niż dzień wcześniej, ale niziołek nie chciał tracić żadnego dnia. Od lat marzył, żeby się tu znaleźć i teraz nie chciał, aby coś, a już najbardziej pogoda, przeszkodziło mu w rozkoszowaniu się chwilą obecną. Więc spacerował tak wzdłuż wąskich alejek, brodził przez głębokie zaspy na chodnikach.
Gdy przechodził obok świątyni ktoś klepnął go w ramię. Gierydd odwrócił się i ujrzał starca w szarej kapocie, z długimi siwymi włosami. Mężczyzna trzymał w prawej dłoni sękaty kij.
- Witaj wybrańcze.
- Słucham? - Gierydd nie był pewien, czy dobrze usłyszał.
- Ty przywrócisz ład, tak mówi przepowiednia. - starzec nachylił się nad niziołkiem i spojrzał mu prosto w oczy. Gieryddowi po plecach przeszedł dreszcz. W tych oczach dojrzał przekonanie i wiarę. - Weź to, on cię poprowadzi - mężczyzna włożył Gieryddowi do kieszeni małe zawiniątko. - Pamiętaj, moc masz w sobie - starzec odwrócił się i nienaturalnie szybkim krokiem oddalił się. Gierydd z początku oniemiały, po chwili pobiegł za nieznajomym. Nie odnalazł go jednak, gdyż za zakrętem starzec rozpłynął się jak powietrze.
        Było zimno, Gierydd szedł bardzo zamyślony przez miasto. Myślał o tym, co się wydarzyło. To było bardzo dziwne. Nagle przypomniało mu się, że starzec włożył mu coś do kieszeni. Wepchnął tam rękę, ale co było bardzo dziwne, nic nie znalazł. Przeszukał dokładnie całe ubranie, ale i to nie dało rezultatu. Nic tam nie było. W tym momencie zaczął się zastanawiać, czy ta dziwna sytuacja naprawdę miała miejsce. Ostatecznie doszedł do wniosku, że musiało mu się to przywidzieć. Ruszył dalej w blasku zachodzącego słońca delikatnie odbijającym się w opadających wolno śnieżynkach.
        Tydzień później zrobiło się tak przeraźliwie mroźno, że kto żyw opuszczał Riodesoy. Tyczyło się to także młodego niziołka Gierydda, który z żalem i nostalgią patrzył z wozu na niknące w oddali wieże miasta. Ruszył on w drogę na północ z grupą kupców, którzy po stwierdzeniu, że w tym na pól-wymarłym mieście interesu już nie zrobią, uznali, że czas spakować manatki i powrócić do Eracji.
        Po kilku dniach podróży byli już zmęczeni. Mróz nie puszczał. Wręcz przeciwnie, wzmagał się, można by powiedzieć, z godziny na godzinę. Porywisty wiatr szarpał płachtami przykrywającymi dobytki kupców. Było tak zimno, że trzeba było opatulać twarze grubymi skrawkami materiału. Każdy miał na sobie dwie kurtki. Wzmagała się zamieć. Nie było widać nic już na odległość wyciągniętej ręki.
Gierydd poczuł, że musi na chwilę odejść od grupy. Zlazł z wozu i stanął na poboczu drogi, przynajmniej tak się domyślał. Po chwili chciał wracać, ale poślizgnął się i sturlał kilka metrów w dół po malutkim zboczu. Kiedy wbiegł z powrotem na trakt nie widział już karawany. Próbował krzyczeć, ale pohukiwanie śnieżycy całkowicie głuszyło wszelkie dźwięki. Biegł, ale zapadał się w głębokie, szczególnie jak dla niziołka, zaspy. Jego kompani nie mogli zauważyć jego zniknięcia, w tej zawiei nie widzieli siebie nawzajem. Już nie dogonił swojej grupy.
Szedł przez śnieg. Przebijał się przez białą ścianę zimnego puchu. Nie miał już pojęcia dokąd zmierza. Czasem tylko, gdy śnieg przez chwilę padał trochę mniej, majaczyły mu przed oczami górskie szczyty. Nie były one zbytnio pomocnymi punktami odniesienia, bo przecież Brakada to same góry. Więc szedł tak dalej, gdzie go poniosły własne nogi.
Zrezygnowany usiadł pod drzewem. Zaczęły go nachodzić dziwne myśli. Teraz zrobiło mu się głupio na samego siebie. Wyrzucał sobie swoje głupie marzycielstwo. Po co mu była ta Brakada? Teraz tu pewnikiem zginie.
Był mu zimno. Włożył zgrabiałe dłonie w kieszenie kaftana. Poczuł tam coś dziwnego. Wyjął coś twardego, odwinął materiał, w którym było zawinięte. Trzymał jakieś dziwne owalne szkiełko. Było ono bardzo podobne do tego, jakie w dzieciństwie wyjął z lupy nielubianego druida, po czym ten pieklił się cały dzień, z tym że całe było jednakowej grubości. Ale najdziwniejsze było to, że w szkle mienił się jakiś dziwny blask. Była to cieniutka jakby niteczka o błękitnym odcieniu. Gdy Gierydd obracał znaleziskiem w dłoni, ona nie zmieniała położenia razem z nim, tylko była wyraźnie skierowana na jeden, rzekłbyś, znany tylko sobie, kierunek. Niziołek był bardzo zdziwiony fenomenem tego przedmiotu, jak i tym, skąd się znalazł w jego kieszeni. Zazwyczaj mało tam znajdował.
Po krótkiej chwili przypomniał sobie starca, który zaczepił go jeszcze w mieście. Ale jakie to były słowa, które do niego wypowiadał?
Gierydd, mimo, że nie miał już wiele sił, postanowił pójść za kierunkiem wskazywanym przez to kryształowe oczko. Może było to spowodowane jego wieczną ciekawością? A może coś go prowadziło? Niziołek czuł, że musi iść. Nie miał wyjścia, inaczej by po prostu zamarzł.
Kiedy tak szedł przez górki i doliny tracił pewność siebie. Jaki to miało sens? Nie było szans na znalezienie żywej duszy.
Właśnie kroczył przez głęboką zaspę sięgającą mu do pasa, kiedy nagle ziemia osunęła się pod jego stopami. Gierydd poleciał razem z nią. Wleciał do jakiejś jaskini, zjeżdżał jakąś wydrążoną w skale rynienką. Przed oczami migały mu sterczące z pułapu jaskini stalaktyty. Mijał grube skalne kolumny, które musiały powstawać przez tysiące lat. Rynna wydawała się nie mieć końca. Spłoszył zwisające z sufitu nietoperze. Nabierał coraz większej prędkości. Z przerażeniem zauważył, że zbliża się do ściany. Rynna się po prostu kończyła, a on nie mógł wyhamować. Zamknął tylko oczy.
Odsunął trzęsące się ręce od głowy. Uderzyło go jasne światło sączące się z nieba. Leżał na mięciutkiej i zieloniutkiej trawce. Nie miał pojęcia, jak się tutaj znalazł. W powietrzu unosił się lekko smagający nozdrza zapach wiosennych kwiatów. Wstał, otrzepał kaftan z pyłu i podniósł głowę.
Jego oczom ukazała się strzelista, jaśniejąca żółtawą poświatą biała wieża. Miała tylko pojedynczą basztę. Cała zbudowana była z granitu. W tle wbijały się w niebo groźne postrzępione góry. Przez niebo płynęły białe jak mleko chmury. Gdzieś już widział tą wieżę. Tak, to była ta, którą wyobrażał sobie w dzieciństwie, ta o której mu opowiadał jeszcze w Av'lee pewien mag - wieża Tirith.
Nagły powiew wiatru wyrwał go z zamyślenia. Gierydd spojrzał w niebo. Na tle żółtej tarczy słońca zobaczył ciemny kształt. Na chwilę objął go cień tej istoty. Kształt szybko przesuwał się w kierunku wieży. Niziołek usłyszał głośny groźny ryk.
Wieża magnetyzowała go. Jakaś siła ciągnęła go w jej kierunku. Ruszył.
Po jakimś czasie zbliżył się do wrót. Tirith z bliska wyglądała na wiele większą niż się wydawała wcześniej. Smukły kształt strzelał w niebo i zdawał się nie mieć końca. Niknął w chmurach. Na masywnych żelaznych wrotach widniały jakieś dziwne znaki, których Gierydd nie do końca rozumiał. Przypominały one trochę elfie runy, których uczyli go druidzi, ale te znaki były dużo smuklejsze i delikatniejsze. Były tam też ryciny, które obrazowały kilka dziwnych scen. Był tam sielski krajobraz jakiegoś miasta, obraz wieży i jakiegoś klejnotu. Na przedostatnim rysunku widać było strasznego potwora, który owija swoim cielskiem cały świat. Ostatniego obrazu Gierydd nie mógł odczytać. Był on nieco zniszczony, podrapany przypuszczalnie czymś bardzo ostrym, mógł jednak przysiąc, że widział tam jakiegoś człowieka, przy którym ten potwór wydawał się taki słaby.
Gierydd sposobił się do otwarcie wrót, postąpił krok naprzód wyciągnął rękę i... drzwi z głośnym skrzypieniem odsunęły się same. Niziołek z osłupieniem spojrzał na swoją otwartą dłoń, wzruszył ramionami i zanurzył się w ciemnościach budowli.
W środku było chłodno i nieprzyjemnie wilgotno. Unosił się drażniący nozdrza lekki zapach... strachu? Gierydd zastanawiał się przez chwilę, czy strach może pachnieć. Jeszcze nie wiedział, że mógł.
W środku budowla była dużo bardziej przestronna niż mogło się wydawać z zewnątrz. Gładkie ściany zdobiły podobne znaki, jakie widział na wrotach. Gęsto usytuowane kolumny były idealnie okrągłe i wypolerowane jak okienne szyby. Lekko zwężały się ku górze. Naprzeciwko niziołka były schody rozdzielające się na dwie części, biegnące przy samych ścianach. Okalały one jakąś rzeźbę z brązu. Gierydd w przypływie nieodpartej chęci poznania tego tajemniczego miejsca wbiegł po schodach do jeszcze większej sali. W wesołym biegu odliczał pokonane stopnie. Zdążył naliczyć wszystkie czterdzieści i cztery, kiedy nagle stanął jak wryty. Patrzył teraz prosto na jakiś podest, na którym stał piękny marmurowy postument. Na nim, w srebrnych okuciach, umieszczony był jaśniejący lazurowym blaskiem kryształ wielkości dwóch złożonych pięści. Ale to nie było to, co zatrzymało Gierydda w miejscu. Za postumentem leżał smok, który swym obłym ogonem oplatał kolumienkę. Cielsko potwora nie miało ani jednaj łuski, całe było gładkie. Padające na niego światło rozszczepiało się na miliony braw. Wyglądał jak poranna tęcza. Ale tęcza była piękna i zawsze potrafiła uspokoić Gierydda, a ten smok wręcz przeciwnie - przeraził młodego niziołka. Jego kryształowe cielsko poruszyło się, a Gierydd poczuł w czaszce tępy ból. Usłyszał w środku jakieś dziwne dźwięki, które dopiero po chwili zaczęły się układać w składne słowa:
- Nie spodziewałem się, że tu jednak trafisz - głos ucichł na chwilę, jakby wyczekiwał odpowiedzi - Myślałem, że wybraniec będzie jakimś okazalszym rycerzem, a tu mi Brakada wysyła takie chłopiątko. Śmieszni jesteście wy, ludzie.
Gierydd w końcu pokonał zdziwienie i strach, otworzył usta i znowu zamarł, bo smok odpowiedział mu na nie zadane jeszcze pytanie:
- To ty nawet nie wiesz, jaki jest cel, o ile można to w ten sposób nazwać, naszego spotkania? Śmieszni jesteście wy, ludzie. Nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego na świecie zrobiło się tak zimno. Czy ta kraina nie zaprzecza temu, co dzieje się tam, w twoim świecie? To jest wieża Tirith. Ten tu klejnot to kamień zwanym Okiem Śniegu. Odpowiada on za równowagę żywiołów w przyrodzie. Ten balans pozwoliłem sobie zachwiać. Nie pytaj mnie teraz o moją motywację, nazwijmy to po prostu moim smoczym widzimisię. - po krótkiej przerwie potwór kontynuował - Przejdę teraz do powodów, dla których ty się tu znalazłeś. I znowu nie będę wnikał w te wszystkie bzdury o przepowiedniach i przeznaczeniu. Ty masz mnie zniszczyć i przywrócić zachwianą równowagę. Z góry uprzedzam, że twój wysiłek jest bezcelowy. Mnie się nie da zniszczyć. Teraz więc pozwól, że przejdę do sedna sprawy. Zaczyna mnie męczyć twoja obecność tutaj. Może to po prostu skończymy?
        Dziwny ból w głowie Gierydda odszedł tak samo szybko, jak przyszedł. Niziołek obserwował teraz z rosnącym przerażeniem, jak smok powoli podnosi się z legowiska. Refleksy światła w kryształowym cielsku oślepiały młodzieńca. Smok stanął na dwie łapy, pokazał się teraz w całej krasie. Był olbrzymi. I przerażający. Przesunął w powietrzu pysk i wydał groźny chrapliwy ryk, który odbił się jeszcze głośniejszym echem po ścianach wieży. Smok ruszył na Gierydda. Ten chciał uciekać, jednak postępował tylko drobniutkimi kroczkami do tyłu. Strach odebrał mu wszystkie siły. Oparł się o barierkę schodów. Smok był coraz bliżej. Niziołek nie miał pojęcia co ma robić. Nie wiadomo dlaczego przypomniały mu się teraz słowa ballady barda w Riodesoy: "Tylko śmiałek pokona zło, Co rzuci na smoka wielki czar". Gierydd nie miał pojęcia, jakie to mogłoby być zaklęcie. Takie mógł znać tylko najznakomitszy mag. Jednocześnie po chwili przyszły mu na myśl słowa dziwnego starca: "Ty przywrócisz ład. Pamiętaj, moc masz w sobie.". Nie wiedział, co to miało znaczyć. Podniósł wzrok. Smok był tuż tuż. Prawie czuł na sobie jego kwaśny oddech.
"Nieeeee!"- rozniosło się po całej wieży. Ten krzyk małego niziołka niósł ze sobą dziwną moc. Od przerażonego skulonego Gierydda wystrzeliły w kierunku potwora smugi błękitnego światła. Całe wnętrze wieży zaczęło świecić na niebiesko. Promienie przeszywały cielsko smoka. Na jego pysku malował się wyraz bezgranicznego bólu i... zdziwienia. "Więc jednak to byłeś ty. Odnalazłeś w sobie moc. Pokonałeś mnie. A miało być tak pięknie..." usłyszał Gierydd. Spojrzał na smoka. Ten "pęczniał" wręcz od niebieskiej poświaty. Rozsadzała go od wewnątrz. W pewnym momencie po prostu pęknął, a drobniutkie kawałeczki jego ciała rozsypały się po całej posadzce. Błękitne promienie wystrzeliły teraz z kryształu na postumencie i poszybowały w każdym kierunku. Gieryddowi przed oczami przesunęły się różne obrazy: puszczające mrozy i ludzie na ulicach Riodesoy, karawany ciągnące na południe do Brakady, ogólną wesołość wszystkich mieszkańców krainy czarodziejów. Ale jeden szczególnie przykuł jego uwagę. Otóż ukazały mu się wrota wieży, a na nich ten ostatni zamazany obraz. Teraz rysy znikały i wyraźnie widział siebie pokonującego złego smoka.
I znalazł się bohater, co uwolnił kamień zwany Okiem Śniegu.

Don Ash
2001-12-26 16:07:06


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&qu;
Hmmm... fajne... Wychwyciłem jeden błąd ale ja bardzo nieuważnie czytam wszystko co mi wpadnie w ręce ;)

Właśnie kroczył przez głęboką zaspę sięgającą mu do pasa, kiedy nagle ziemia osunęła się pod jego stopami -- ekhm, jesli brnął w zaspę to jak mogła mu się obsunąć ziemia spod nóg?

Poza tym podoba mi się jako opowiadanie dla relaksu. Wzbudza odrobinę napięcia ale dobrze się kończy. Nie trzeba się martwić co będzie w następnym odcinku. BTW przypominają się mi amerykańskie tasiemce gdzie sympatyczna parka : Fiorela i ktostamjeszcze stali przez pięć odcinków pod jakąs szklarnią. Pasjonujące, nie? ;)
misza
2001-12-26 18:21:04


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&qu;
Calkiem, calkiem. Jesli chodzi o bledy to znalazlem jedna literowke: "Był mu zimno". Calosc ciekawa, tylko to zakonczenie troche za szybkie. Niezrozumiale jest jak Gierydd pokonal smoka, co to za czar byl i skad on go znal. Wyglada to tak jakby zabraklo Ci pomyslu, albo bardzo sie spieszyles aby zakonczyc.
Co innego przyszlo mi do glowy. Mianowicie Bracada ta z Herosow 3, to kraina zimowa, wiadomo Tower jest spowite sniegiem. Natomiast Bracada z M&M 7 to pustynia bez grama sniegu. Ma ktos jakis patent na ta okolicznosc?
grenadier
2001-12-27 05:58:42


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
Ale się czepiacie. Nobadysperfekt. Całkiem zgrabna opowiastka wigilijna. No to zdrowie.
A co do Brakady to może nad tą krainą ciąży kilka przekleństw i np. pokonanie smoka zdejmuje jedną z nich, ale trzeba zdjąć następną zanim kraina stanie się mlekiem i piwem płynąca. Hę?
RomAug
2001-12-29 15:13:30


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&qu;
Dobre. Tylko coś za łatwo niziołek znalazł w sobie moc - i nic za to nie zapłacił.
morgraf
2001-12-29 15:21:43


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
Bardzo fajna legenda... podoba mi się ta konwencja opowieści, więcej tego typu twórczości na forum!!
Zresztą ostatnio bardzo mało opowiadań można tu przeczytać nie uważacie?
Ingham
2002-01-06 16:13:53


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&qu;
Miło słyszeć, że opowiastka Wam się podobała (mam nadzieję, że innym też).

Miszo, to prawda, że się trochę spieszyłem przy końcówce. Chciałem się wyrobić przed końcem Świąt, żeby był jeszcze ten klimacik wigilijny. Co do czaru, to tego naprawdę nie trzeba rozumieć. To jest legenda, a w takich nie wszystko da się pojąć i wyjaśnić.

Zrozumiał to Morgraf. I to był największy komplement, jaki mogłem usłyszeć: "podoba mi się ta konwencja opowieści, więcej tego typu twórczości na forum!!". On zauważył, że starałem się stylizować tą opowieść na baśń. Moim zamiarem było napisanie dobrze się kończącej i przyjemnej dla ucha lekkiej baśni. Starałem się ją napisać tak, żeby można ją było np. przeczytać dziecku do poduszki. Dlatego nie ma tam mocno wyszukanych słów i zbyt wielu analogii do świata Homm. Mam nadzieję, że mi to wyszło...

RomAug:"Tylko coś za łatwo niziołek znalazł w sobie moc - i nic za to nie zapłacił."
Bo to miała być baśń i młodzieńcu, który ze zwykłego, niczym nie wyróżniającego się niziołka stał się bohaterem, który uratował świat. Moc znalazł w swoim sercu, z wielkiej wyobraźni, jaką był obdażony.

Grenadier:"A co do Brakady to może nad tą krainą ciąży kilka przekleństw i np. pokonanie smoka zdejmuje jedną z nich, ale trzeba zdjąć następną zanim kraina stanie się mlekiem i piwem płynąca. Hę?"
No właśnie, może ktoś ma jakąś inną legendę? Czekamy!
RomAug
2002-01-08 02:07:55


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
Odnośnie klątw ciążących nad Bracadą mam własną hipotezę. Jak wiadomo, biegłość tamtejszych magów jest niebywała i gdyby im strasznie na tym zależało, już dawno sami by je pozdejmowali... Więc może to ich dzieło? Np. Bracada była dawniej istotnie krainą mlekiem i piwem płynącą i z tego tytułu co i rusz w tajnych laboratoriach największych magów coś wybuchało. Wreszcie Gavin Magnus zdenerwował się tym stanem rzeczy i zarządził powszechną abstynencję... ;)
I nikt ze strachu nie próbuje zdejmować jego klątwy.
morgraf
2002-01-09 13:25:34


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
Zakazali piwa? Nie możliwe:( Przeca każdy mag żeby mu się dobrze czary patrykało musi solidnie pociągnąć:)
Biedna by była Bracaba bez tego szlachetnego trunku:)
Sewrey
2002-01-09 16:03:48


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
...he he jasne, każde państwo jest w powarznych tarapatach kiedy nie wytwarza złocistego trunku - bo wtedy musi ten szlachetny towar importować :P
A tak swoją drogą to zasłyszałem w jakiejś karczmie kilka opowieści o magach co to pomylili ostatni człon zaklęcia i marnie przez to skończyli.. Niektórzy gadają jakoby zbyt pijani byli coby wyraźnie słowa wymówić i przez to pozamieniali się w jakieś szkaradne stworzenia a niektórzy całkiem swe ciała w proch przemienili... no ale ja się nie znam pewnie to plotki jakieś, coś innego może było przyczyną omyłki -złe jedzenie albo niezdrowe powietrze ;)
grenadier
2002-01-10 05:50:17


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
A może wszystko przez brak ady. Zabrakło im ady i nie wiedzą, gdzie to mozna znaleźć i w ogóle co to jest ....
Ingham
2002-01-11 02:05:03


Re: Opowieść wigilijna Inghama - "Legenda Oka Śniegu&am;
Tak Grenadierze, brak kobiet to był zawsze problem ;)
Ale jestem pewien, że wkońcu i Adę znajdą ;)

1 visitor in the last 15 minutes: 0 Members - 1 Guest - 0 Anonymous